niedziela, 30 sierpnia 2015

Rozdział 22

     Spojrzałam na wuja. Byłam trochę wystraszona, że zobaczy Marka. Rzucił mi pocieszające spojrzenie i odsunął się trochę, przepuszczając w drzwiach. Wyszłam z pokoju i zobaczyłam chłopaka ubranego w garnitur, w którym wyglądał bosko, oraz mamę, z uśmiechem przypatrującą się nam. Serce zabiło mi mocniej. Podeszłam do Marka, który powiedział, że ładnie wyglądam. Podziękowałam mu i poczułam, że się rumienię. Pragnęłam już wyjść z domu. Nie chciałam, żeby wuj i mama, którzy stali obok nas, przysłuchiwali się naszej rozmowie.
     - Idziemy? - Spytałam.
     Kiwnął głową.
     - Do widzenia - pożegnał się z mamą i wujem, a następnie wyszedł przed drzwi.
     Poszłam za nim. Rozmawialiśmy, idąc do windy, a następnie samochodu.
     - Twoi rodzice wyglądają na miłych ludzi - powiedział.
     - To nie moi rodzice - powiedziałam szybko. - To znaczy mieszkam z mamą i wujkiem. Bez ojca.
     - Och.
     Na chwilę umilkł, zbity z tropu, ale gdy tylko wsiedliśmy do auta, który prowadził jakiś mężczyzna, znowu się odezwał, tym razem na zupełnie inny temat. Rozmawialiśmy, dopóki na sali gimnastycznej muzyka nie zaczęła zagłuszać naszych słów. Znaleźliśmy szybko Rose, Jake'a, Trixie i Spaud'a, którzy stali obok siebie. Pogadaliśmy razem i poszliśmy na parkiet. Przetańczyliśmy prawie całą noc, ku zazrości innych dziewczyn. Widziałam ich spojrzenia, pełne nienawiści. Obok nich stali chłopcy, wpatrując się nienawistnie w Marka, że ich partnerki na balu myślą o nim, a nie o nich. Wielu z nich, pomimo sporej masy ciała, mogłabym powalić kilkoma ciosami. To tylko dodatkowo sprawiało, że czułam się świetnie.
     Do domu wróciłam razem z Rose, przed dwudziestą drugą, tak jak kazała nam wrócić mama. Wujowi najwyraźniej było to obojętne, bo nic się nie odezwał. Albo nie chciał narażać się mamie, z którą jeszcze nie dawno ostro się kłócił.
     Już w windzie miałam złe przeczucie. A gdy przekroczyłam próg mieszkania, potwierdziło się to. Brat matki stał w stroju Łowcy, najwyraźniej czekając na nas. Nie widziałam nigdzie jego siostry.
     - Przebierać się, szybko - rozkazał.
     Rose posłusznie poszła do pokoju, co tylko mnie zirytowało.
     - Gdzie mama? - Spytałam.
     Do salonu weszła kobieta. Miała ręce założona na piersi. Była blada i na twarzy miała siniaka, nie udolnie zasłoniętego makijażem. Miała na sobie długą bluzkę, ale nie wątpiłam, że w ręce ma dziurę, albo coś gorszego.
     - Zrób to, co mówi wujek, Amy - powiedziała cicho.
     Jej głos bardziej przypominał błaganie, niż rozkaz. Bała się.
     - Znowu się zaczyna - szepnęłam i poczułam narastający we mnie gniew. - Co ty zrobiłeś jej?! - Zwróciłam się do mężczyzny.
     - Amy, uspokój się i zrób to, co mówi wujek - powiedziała mama, tym razem głośniej i pewniej, chociaż jej głos nadal przypominał błaganie. Tylko bardziej wkurzyło mnie to.
     - Co?! Skrzywdził cię, a ty chcesz być mu posłuszna?!
     To był jeden moment. Przygwoździł mnie do ściany i dusił, nie pozwalając oddychać. Zamiast skupić się na wściekłości, skupiałam się na oddechu, dzięki czemu nie musiał się obawiać, że znowu zemdleje przez latającą lampę albo coś innego. Poczułam, jak uginają się pode mną nogi, ale nie upadłam, bo mocno mnie trzymał.
     - Brian! - Krzyknęła mama, głosem pełnym strachu.
     Wuj nie zareagował, w pełni skoncentrowany na mnie. To już koniec, pomyślałam. Nie mogłam oddychać, dusiłam się. Ale jemu to nie przeszkadzało. Nie zwracał uwagi na to, że mogłam umrzeć, a mama kompletnie nic nie robiła, oprócz wcześniejszego krzyku.
     Poczułam, że jeszcze chwila i stracę przytomność. Z oczów lały mi się łzy, szczególnie strachu. Byłam roztrzęsiona. Wreszcie pozwolił mi oddychać i puścił mnie. Upadłam na podłogę, mocno wciągając powietrze. Cicho płakałam i próbowałam się uspokoić, siedząc skulona.
     - Wstań, Amy - rozkazał wuj.
     Nie miałam siły. Oprócz tego nie chciałam. Ale on podniósł mnie jedną ręką i znowu przygwoździł do ściany. Byłam przerażona, ale starałam się nie okazywać tego. Musiało bardzo kiepsko wychodzić mi to.
     Wyciągnął rękę, która nagle zapłonęła żywym ogniem. Przestraszyłam się jeszcze bardziej i tym razem nawet nie starałam się kryć przerażenia. Moje podejrzenia, że główną umiejętnością wuja jest panowanie nad ogniem, potwierdziły się. On tymczasem zbliżył swoją rękę do mojej twarzy. Chciałam się cofnąć, ale nie miałam jak, byłam przyszpilona do ściany. Na twarzy mężczyzny pojawił się uśmiech, ale nie wyglądał na radosnego.
     - Ten ogień nic ci nie zrobi. Popatrz.
     Przyłożył rękę, która paliła mu się, do mojego policzka. Nie poczułam żadnego bólu, ale to nie sprawiło, że poczułam się lepiej. Wręcz przeciwnie, ponieważ oznaczało to, że może stać się coś gorszego.
     - Chyba, że zachcę, żeby było inaczej.
     Poczułam okropny ból na policzku. Krzyknęłam i po chwili znowu przestało boleć. Jego ręka wróciła do normy.
     - Widzisz, Amy? Masz w sobie sporą moc, ale jesteś niczym w porównaniu ze mną. Nigdy nie uda ci się mnie pokonać. Mam sporą cierpliwość, dziecko, ale ona szybko się kończy, jeśli chodzi o ciebie. Jeśli nie chcesz, żebym całkowicie ją stracił i zabił cię, rób to, co ci karzę. Dla własnego dobra.
     Puścił mnie, a ja upadłam na podłogę. Miałam ochotę pobiec do swojego pokoju i nigdy więcej z niego nie wychodzić, zostać tam na zawsze, sama. Ale nie mogłam, a słowa wuja, gdy podniosłam na niego wzrok, potwierdziły to.
     - Wstawaj, Amy. Musimy iść na polowanie.
     Popatrzyłam na mamę. Ze spokojem przyglądała się temu, a na jej twarzy nie malowały się żadne uczucia. Wkurzyłam się, że nie pomogła mi. Umie posługiwać się magią, mogła powstrzymać wuja!
     Przesadziłam ze złością. Z kuchni wyfrunęły, dosłownie, dwa noże. Jeden przemknął obok mamy, a drugi obok mężczyzny. Właściwie tylko dlatego obok nich, że szybko się odsunęli.
     - Amy! - Krzyknęła matka.
     Przerażona wpatrywałam się to w nią, to w wuja, któremu znowu zalśniły niebezpiecznie oczy.
     - Polowanie poczeka - powiedział.
     I wtedy kobieta ruszyła się. Złapała swojego brata za ramię, wystraszona. Ale to było niczym w porównaniu do tego, jak bardzo ja się bałam. Byłam pewna, że za chwilę umrę.
     - Brian, proszę, ona nie kontroluje tego, to nie jej...
     - Idź lepiej do siebie, Eleno - przerwał jej.
     - Brian... Przecież sam wiesz, że nie chciała tego zrobić... Nie potrafi zapanować nad emocjami...
     Odwrócił się do siostry.
     - Nie chcesz tego widzieć, Eleno. Dlatego idź do siebie.
     Przez chwilę wpatrywała się prosto w jego oczy, a potem puściła jego ramię i poszła do pokoju, nie patrząc nawet na mnie. Zupełnie inaczej niż wuj, który zbliżył się do mnie i rozkazał wstać. Bałam się sprzeciwić, więc zrobiłam to. Przy okazji dostałam pięścią w nos. Coś jakby chrupnęło, poczułam ból, a po chwili zobaczyłam także krew na palcach, które przyłożyłam do nosa. Podniosłam wzrok na wuja, oczekując kolejnego ciosu. Uśmiechnął się, znowu bez zadowolenia.
     - To dopiero bardzo łagodny początek, Amy.

wtorek, 25 sierpnia 2015

Rozdział 21

     Trzy dni przed balem siedziałam w salonie razem z wujem i bawiłam się malutką piłeczką. Widziałam, że doprowadzam go tym do szału, co nawet zakomunikował mi, ale nie przestawałam. Możliwość dokuczenia mu sprawiała, że na moej twarzy pojawiał się uśmiech. No i lepszego zajęcia nie miałam, szczególnie, że mama gdzieś tam wyszła, a Rose poszła "uczyć się do koleżanki". Oczywiście, tą koleżanką był Jake, a nauka była randką. Kryłam ją jednak. Nie mogłabym jej wydać, za bardzo ją kochałam. Po przyjacielsku, oczywiście. Nawet, jeśli ostatnio miała dla mnie mniej czasu.
     - Nie masz lepszego zajęcia? - Zapytał wuj.
     - Nie.
     Wrócił do czytanej przez siebie gazety, a ja nadal bawiłam się piłeczką. W pewnym momencie uciekła mi, turlając się do mężczyzny. Nawet piłka była przeciwko mnie. Wuj złapał ją i nie wypuścił, nie odwracając wzroku od gazety.
     - Ej, no, oddaj piłeczkę - poprosiłam.
     Pokręcił głową, nadal nie odrywając wzroku od gazety. Zaczęłam stukać palcami o stół. Wuj posłał mi zirytowane spojrzenie.
     - Amy, idź do siebie!
     - Nie, nie mam już co robić.
     - Idź spać! Albo zrób cokolwiek innego!
     Nie rozumiałam, dlaczego tak mu to przeszkadzało, ale postanowiłam w to nie wnikać. Lubiłam się z nim droczyć, ale co za dużo, to nie zdrowo.
     - Co jest takiego fajnego w gazecie o samochodach? - Spytałam, bo właśnie taką gazetę przeglądał, po raz pierwszy w życiu. To było bardzo dziwne.
     - Amy, aż tak ci się nudzi? - Zapytał w odpowiedzi, a ja pokiwałam głową. - To idź na łowy.
     - O, popatrz, już mi się przestało nudzić! - Skłamałam.
     Przewrócił oczami i wrócił do gazety, a ja podparłam głowę na ręce i zatopiłam się w mało istotnych myślach. Ta nuda była nie do wytrzymania.
     - A tak w ogóle - powiedziałam po chwili - dlaczego ta dwójka idiotów wróciła do Akademii?
     - A co, miałaś ochotę znosić ich kłótnie?
     Uśmiechnęłam się.
     - Daj spokój, możnaby łatwo ich sobie przyporządkować.
     - Chyba nie chcę wiedzieć, w jaki sposób zrobiłabyś to.
     Powiedział gościu, który jeszcze nie dawno karał mnie magią i doprowadził do wstrząsu mózgu. Och, zapomniałabym o grożeniu śmiercią i zabiciu mojego ojca.
     - Och, przestań, nie jestem okrutna. Nie zrobiłabym im krzydwy... No, może nie wielką. Ale na złe nie wyszłoby to im.
     - Taa, już sobie to wyobrażam - mruknął z nie dowierzaniem.
     - Wątpisz we mnie?
     - Nie, Amy. Wątpie w to, komu wyszłoby to na dobre. Jestem pewien, że nie im, szczególnie, że nie jesteś zbyt cierpliwa. Tu nie chodzi o to, żeby chodzili podporządkowani, ale cali w siniakach, bo piętnastolatce nudziło się.
     - Nie nudziło. I nie cali w siniakach. Trochę podrażniłoby się ich. Poza tym, jakoś ci nie przeszkadzało, jak chodziłam jeszcze nie dawno w siniakach.
     Cholera, zezłościłam go, dość porządnie, co zauważyłam poprzez jego minę oraz niebezpieczny błysk w oczach. Mogłam trzymać język za zębami.
      - Miałaś siedzieć w domu, nie wychodzić na zewnątrz. No i nadal nie wiem, gdzie wtedy byłaś.
     Super, wkopałam się, sama. Jeszcze tego mi było potrzeba.
     - Już ci mówiłam, że u koleżanki. Odpisywałam zadanie - odparłam obojętnie, chociaż byłam trochę zdenerwowana.
     Nie uwierzył mi, ale nie odpowiedział. Wrócił do czytania swojej gazety, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy nie drążył tematu bo wiedział, że nie powiem mu prawdy, czy co. A może zobaczył, że jestem zdenerwowana i uznał, że lepiej nie powiększać tego?
     - Oddasz mi tą piłkę? - Spytałam po dłuższej chwili.
     - Podaj mi jeden powód, dla którego miałbym to zrobić.
     - Ponieważ potrzebuję mieć zajęcie rąk.
     - Porysuj. Lubisz to.
     Zdziwiłam się.
     - Skąd wiesz, że... Grzebałeś w moich rzeczach! - Krzyknęłam oburzona.
     Z regału przy ścianie spadły dwie książki. Oczy wuja zalśniły niebezpiecznie.
     - Przepraszam. Nie kontroluję tego - powiedziałam.
     Nie chciało mi się wstawać, więc skoncentrowałam się i po chwili obie książki wróciły na swoje miejsce. Mężczyzna wrócił do gazety, a ja zastanawiałam się przez chwilę, czy by nie dało się odebrać mu piłki za pomocą magii. Miałam już spróbować, gdy spojrzał na mnie.
     - Amy, co ty znowu kombinujesz?!
     - Nie mogę być aż tak przewidywalna - mruknęłam, nie dowierzając.
     - Nie? To popatrz w lustro w momencie, kiedy coś kombinujesz. Jesteś wtedy skupiona i zatopiona w myślach jak nigdy wcześniej.
     Westchnęłam. To tyle z zabawy piłeczką. Znowu zaczynała się nuda.

     W dzień balu wstałam wcześnie rano, sama nie wiem czemu. Wcześniej były normalne lekcje, a że wstałam o piątej, miałam sporo czasu na przygotowanie się do nich. Powoli zjadłam śniadanie, umyłam się, ubrałam i zbudziłam Rose, zanim to zrobił jej budzik. Nie wyglądała na szczęśliwą, ale posłusznie wstała. Podczas gdy ona wzięła się za przygotowanie do szkoły, ja zrobiłam kanapki na śniadanie dla wszystkich.
     - Amy? Znowu coś kombinujesz? - Zapytał wuj, wchodząc do kuchni.
     - Nie, dlaczego?
     - Ty nigdy nawet dla siebie nie robisz jedzenia i nie wstajesz tak wcześnie.
     - Nie mogłam spać. I czasem robię dla siebie - odpowiedziałam wesoło.
     Przewrócił oczami.
     - W wyjątkowych sytuacjach.
     Podałam mu talerz z kanapkami. Mruknął "dzięki" i usiadł przy stole, jedząc. Byłam już całkowicie gotowa do szkoły, więc stałam i czekałam, aż przyjdzie gotowa Rose, żebym mogła ją pospieszać. Zanim przyszła, do kuchni weszła mama. Podałam jej talerz i zrobiła to samo, co wuj. Dziesięć minut później pospieszałam przyjaciółkę.
     - Amy, nie ma nawet siódmej, więc gdzie się tak śpieszysz? - Spytała.
     - Do szkoły.
     - Wiesz, że zasada "czym szybciej pójdziesz, tym szybciej wyjdziesz" nie obowiązuje w szkole, prawda? Czekaj... Tobie wcale nie chodzi o to, żeby jak najszybciej wyjść. Mark podoba ci się!
     Zaczerwieniłam się, bo dziewczyna miała rację. Przez cały tydzień spędzaliśmy dość sporo czasu, no i chłopak okazał się przeuroczy. Polubiłam go, trochę za bardzo... A teraz dowiedzieli się o tym wszyscy. Mama się ucieszyła, a miny wuja nie byłam w stanie rozszyfrować. Podejrzewałam jednak, że nie zbyt podoba mu się to, w końcu Mark nie należał do Klanu. Wiedziałam, że będzie mnie bacznie obserwować, tak samo jak chłopaka, a jeśli cokolwiek się dowie, zabije go.
     - Pospiesz się - mruknęłam w odpowiedzi.
     Moje pospieszanie ją na nic się zdało, jadła powoli, tak jak zwykle. Nie lubiła się śpieszyć, zawsze wstawała przed siódmą, żeby móc wszystko jak najwolniej robić. I chociaż wstawała wcześniej ode mnie, często to właśnie ja na nią czekałam.
     Lekcje w szkole mijały powoli. Przez cały czas byłam zniecierpliwiona, chciałam, żeby się skończyły. Ostatnie dwie odwołali nam, ze względu na bal, więc miałam wrócić ze szkoły wcześniej. Nic nie mówiąc mamie i wujowi, przeznaczyłam te dwie godziny na spacer z Markiem. Potem wróciłam do domu i zaczęłam się przygotowywać do balu, tak samo jak Rose.
     Chwilkę przed przyjazdem po mnie chłopaka, do pokoju wszedł wuj. Na mój widok skrzywił się.
     - Dziwnie jest widzieć cię w sukience - mruknął.
     Odwróciłam się od lustra i założyłam ręce na piersi, z lekkim uśmiechem.
     - Zmusiły mnie.
     Nie musiałam mówić, że chodzi o mamę i Rose. To było oczywiste.
     Wuj uśmiechnął się łagodnie, ale szybko wrócił do zwykłego wyrazu twarzy.
     - Amy, muszę ci mówić, że nie możesz powiedzieć nic temu twojemu koledze o Klanie?
     - Nie, wujku.
     - I dobrze. Nie jestem zadowolony, że to właśnie z nim idziesz... Ale wiem, że nie chcesz dołączyć do nas i nigdy nie będziesz z kimś z Klanu. Chyba, że zdaży się cud, ale nie wierzę w cuda.
     Nie odpowiedziałam. Wiedziałam o tym doskonale.
     - Nadal jednak mam nadzieję, że zmądrzejesz i dołączysz do nas.
      Pokręciłam lekko głową.
     - Wujku, nie chcę się teraz kłócić. Znasz moje zdanie, które raczej się nie zmieni.
     Rozległ się dzwonek do drzwi, a po chwili usłyszałam głos mamy.
     - Amy! Do ciebie!

niedziela, 16 sierpnia 2015

Rozdział 20

     Kolejne dni były spokojne. Wuj nie chodził na polowania, a przynajmniej nic mi o tym nie było wiadomo. Gdy wychodził z domu, wracał dość szybko. Często się droczył z mamą, ale chyba żadnemu z nich to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Oboje często się uśmiechali i mieli dobry humor. Nigdy nie pomyślałabym, że pojawienie się mojej matki zmieni całkowicie nastrój wuja, na lepsze. A już całkowicie się nie spodziewałam tego, gdy zobaczyłam ich razem w domu, kłócących się. Kto by pomyślał, że gdy tylko zawieszą broń, będą wspaniałym rodzeństwem?
     Rose przestała chodzić ponura. Musiał poprawić jej humor Jake, bo nie rozmawiałyśmy na ten temat. Właściwie prawie w ogóle nie gadałyśmy. Ona spędzała czas głównie z Jake'iem, a ja w domu, rozmawiając najczęściej z mamą. Widać było, że stara się nadrobić stracone lata. Próbowałam jej w tym pomagać, ale kiepsko mi wychodziło.
     Tydzień przed balem mama wzięła mnie i Rose na zakupy. Oponowałam, mówiąc że nie mam z kim iść, ale nie chciała mnie słuchać.
     - Możesz tańczyć sama, Amy. Jak nawiedzona - mruknęła Rose ze śmiechem, przypominając sobie naszą rozmowę, kiedy to wuj poinformował mnie pierwszy raz, co się ze mną stanie, jeśli spróbuję użyć magii przeciwko niemu.
     Posłałam przyjaciółce mordercze spojrzenie i wyszłam za mamą z mieszkania. To spowodowało, że Rose znowu zachichotała.
     - Nie wierzę. Amy Elamine zabrakło języka w gębie.
     - Sytuacja wyjątkowa. Później wymyślę jakąś odpowiedź - odpowiedziałam.
     Pojechałyśmy do centrum handlowego. Wyszłyśmy stamtąd dopiero po czterech godzinach. Zeszłyśmy wszystkie sklepy, przymierzając w każdym po kilka sukienek. Miałam dość już po drugim sklepie, ale mama i Rose świetnie się bawiły. Zaciągały mnie siłą do mierzenia sukienek, dopóki nie wybrałam prostej, obcisłej, czarnej sukienki kończącej się w połowie uda. Przyjaciółka wybrała za to czerwoną sukienkę na ramiączkach, także obcisłą. Wyglądałyśmy super, ale nadal miałam problem z partnerem, w przeciwieństwie do Rose.
     Następnego dnia w szkole siedziałam na stołówce z przyjaciółką, jej chłopakiem i jego znajomymi. Właściwie to usypiałam, bo rozmowa była cholernie nudna i dotyczyła tylko Rose i Jake'a. Po minie Trixie i Spaud'a zrozumiałam, że nudzą się nie wiele mniej ode mnie. Wreszcie uznałam, że nie wytrzymam tego i poszłam w kierunku drzwi. Nic nie jadłam, więc nie musiałam odnosić tacy. Nagle podszedł do mnie jakiś chłopak. Kojarzyłam go z widzenia, ale do tej pory nigdy nie rozmawialiśmy. Chodziliśmy razem chyba na angielski. Miał mleczną skórę, orzechowe oczy i ciemny blond włosy. Był bardzo przystojny, więc zdziwiło mnie, czego może ode mnie chcieć.
     - Hej. Amy Elamine, tak?
     - Zależy o co chodzi - odpadłam.
     Uśmiechnął się, odsłaniając rząd białych zębów.
     - O nic złego. Chciałem się tylko spytać, czy pójdziesz ze mną na bal?
     W pierwszej kolejności pomyślałam, że po prostu robi sobie ze mnie żarty. Ale jego twarz nie wyrażała żadnych oznak kłamstwa. Mówił prawdę, albo był niesamowicie utalentowanym kłamcą.
     - Nigdy nie rozmawialiśmy. Nawet nie wiem, jak masz na imię - zauważyłam.
     - Och, wybacz. Myślałem, że skoro chodzimy na angielski, to wiesz jak się nazywam. Jestem Mark Glee. Co powiesz, na spacer po szkole, póki trwa jeszcze przerwa?
     Zgodziłam się. Jeśli miałam iść z nim na bal, chciałam najpierw dowiedzieć się o nim czegokolwiek. No i udało mi się. Ma tyle lat, co ja, uwielbia sport, nauka nie za bardzo mu idzie. Był miły i zabwny. Gorzej było, gdy zaczął wypytywać o mnie. Nikt nie wiedział, że jestem pod opieką wuja, a już kompletnie nikt nie wiedział, że moja matka żyje. Rose była wyjątkiem, bo mieszkała ze mną. No i był jeszcze Jake i jego przyjaciele, którzy pewnie dowiedzieli się od mojej przyjaciółki. Ale to nie było coś, czym miałam ochotę się chwalić.
     Ostatecznie nie powiedziałam tego Markowi. Nie mam żadnych zainteresowań, więc o tym nic nie wspomniałam. Powiedziałam mu tylko, że lubię czytać książki i rysować, co było prawdą. Rzadko to robiłam, ale uwielbiałam to.
     Mark poprosił mnie o adres i powiedział, że przyjedzie po mnie. W pierwszej chwili chciałam zaprotestować, ale przypomniałam sobie, że jest ze mną mama, więc nic nikomu nie groziło, przynajmniej dopóki Mark nie wiedział o Klanie. A o tym nie zamierzałam mu powiedzieć.
     - I? Jaki jest? - Spytała mnie potem Rose, gdy rozmawiałyśmy razem w moim pokoju.
     - Kto?
     Pociągnęłam łyk herbaty z kubka, który trzymałam w ręce.
     - Mark Glee. Cała szkoła huczy od plotek.
     Jęknęłam.
     - Świetnie. Jeszcze tego mi brakowało.
     - Podobno podobasz mu się od dawna.
     - Super - burknęłam.
     - Przyjedzie po ciebie w dniu balu?
     - A co to, przesłuchanie? - Zirytowałam się. - Czekaj... Skąd wiesz, że zaprosił mnie na bal? Nic ci nie mówiłam!
     Przewróciła oczami.
     - Już ci mówiłam. Cała szkoła huczy od plotek.
     - Dlaczego nie plotkują na temat twój i Jake'a?
     - Bo Jake to nie jest największe ciacho w szkole, za którym uganiają się dziewczyny, w przeciwieństwie do Marka.
     - Mark też nie jest największym ciachem - zaprotestowałam.
     Rose uniosła brwi.
     - Tak? Podaj mi chociaż jednego, który jest od niego ładniejszy.
     Przez chwilę milczałam, przeszukując w głowie wszystkich chłopców w szkole, których zauważyłam. Nikt nie wpadł mi do głowy.
     - Idę zrobić sobie kanapkę - zmieniłam temat.
     Wstałam i wyszłam z pokoju, a Rose za mną.
     - Widzisz? Nie potrafisz podać jakiegoś nazwiska. Masz teraz przechlapane u Mari Glow.
     Spojrzałam na nią skrzywiona i weszłam do kuchni, gdzie siedziała mama z wujem.
     - Kogo?
     - Była dziewczyna Marka. Nadal podoba się jej. Jest wściekła, że...
      - Zamknij się - przerwałam jej szybko.
     W kuchni panowała cisza, a ja nie miałam ochoty, żeby ktoś jeszcze oprócz całej szkoły wiedział, że spodobałam się Markowi.
     - ... to ty podobasz się Markowi, a nie ona - skończyła.
      Rzuciłam jej mordercze spojrzenie i poczułam, że się czerwienię. Gorzej zrobiło się, gdy mama podchwyciła temat.
     - No proszę, Amy. Czyżby ktoś zaprosił cię jednak na bal? - Spytała.
     - Nikt.
     - Pan Nikt to największe ciacho w szkole - mruknęła Rose, uśmiechając się znacząco.
     Odłożyłam nóż, którym rozsmarowywałam masło. Starałam się kontrolować emocje, żeby nic złego się znowu nie stało.
     - Ooo. Opowiedz o nim coś jeszcze - poprosiła mama.
     - Jest sportowcem. Chodzi z Amy na angielski. No i teraz właściwie połowa dziewczyn jest zazdrosna. Tym bardziej, że Mark jest naprawdę miły i zabawny. Wszyscy go lubią.
     - Dosyć tego! - Przerwałam przyjaciółce. - Wystarczy już chyba tych opowieści o Marku.
     Straciłam ochotę na kanapkę, ale pomimo tego zaczęłam ją jeść, opierając się o blat. Zauważyłam, że wuj próbuje ukryć uśmiech. Co go tak rozbawiło? Moja wściekłość, czy to, że Mark zaprosił mnie na bal? A może to, że z cichej Rose zrobiła się gadatliwa?
     - Och, przestań, Amy. Masz się czym chwalić. Nie codziennie podchodzą najprzystojniejsi chłopcy w szkole do dziewczyn.
     Przewróciłam oczami. Nie miałam ochoty na rozmowę o tym.
     - Ładna pogoda dzisiaj - zmieniłam temat.
     Wuj już przestał się powstrzymywać i wybuchnął śmiechem. Uniosłam brwi, ale milczał. Przypatrywał mi się tylko z uśmiechem.
     - No i Mark przyjedzie po Amy przed balem - wypaplała Rose.
     - A co z tobą, Rose? Przyjedzie po ciebie Jake? - Spytałam.
     - Mniej więcej - odparła wymijająco.
     Nie powinnam tego robić. Wuj nie powinien widzieć Jake'a, na wypadek, gdyby przemienił się kiedyś ze swojej smoczej postaci w ludzką na jego oczach. Mielibyśmy wtedy wszyscy kłopoty. Ale możliwość dokuczenia jej była silniejsza ode mnie.
     - Coś więcej na temat Jake'a? - Zachęciła mama.
     - Gościu przesadzający z żelem do włosów - odparłam. - Właściwie tyle. Jest nudny.
     - Jake nie jest nudny! - Zaprotestowała Rose.
     - Och, nie, wcale! Tylko dzisiaj jakoś tak uśpiliście nas prawie na stołówce. Daj spokój, Rose, jest nudny, a wasze rozmowy są jeszcze nudniejsze.
     Tym razem ona posłała mi mordercze spojrzenie.
     - Kiedy jest bal? - Spytał wuj. - Za tydzień? Zapowiada się świetna zabawa.
     Cholera.

wtorek, 11 sierpnia 2015

Rozdział 19

     Stałam jak wryta, zszokowana słowami mamy. To nie mogło być możliwe. Wuj nie mógł zabić mojego ojca. Byłam pewna, że śnię. Na dodatek musiałam mocno panować nad gniewem, który we mnie narastał. Nie chciałam, żeby znowu wszystkie przedmioty latały po pokoju.
     - Za dużo wiedział - stwierdził mężczyzna.
     - Brian, czy ty siebie słyszysz?!
     - Uspokój się, Eleno! Nie powinnaś mu była nic mówić!
     - I co miałam mu powiedzieć? Mój brat zabrał naszą córkę ponieważ...? Nie mogłam tego przed nim ukrywać. A ty go zabiłeś, Brian!
     W głosie mamy słyszałam rozpacz. Szybko zrozumiałam też, że płakała. Miała żal do wuja o porwanie mnie i o zabicie ojca. Uszczypnęłam się dla pewności, że to nie sen. Zabolało, czyli to było wszystko prawdą.
     - Mogłaś wymyślić coś innego. Zwykli ludzie nie powinni wiedzieć o Klanie.
     - Ja wiem.
     - Jesteś wyjątkiem, Eleno. Prawie wszyscy z naszej rodziny należeli do Klanu. Nie ma innego wyjścia, musisz o tym wiedzieć. - Zamilkł na chwilę. - Zostań z nami, Eleno. Amy się ucieszy. Ma żal do mnie, że zabrałem ją od was.
     Jego głos brzmiał łagodnie, a ja zdziwiłam się, że myśli o mnie. Do tej pory byłam przekonana, że jestem mu całkowicie obojętna.
     - Dziwisz się, Brian? Powiedz mi w ogóle, ona chce należeć do Klanu? Czy zmuszasz ją?
     - Ciężko jest ją zmusić do czegokolwiek.
     - Jak ją zmuszasz? Pozwoliłbyś jej zamieszkać ze mną, gdybyś miał pewność, że więcej nie pójdzie na żadne łowy. A skoro tego nie zrobiłeś, to oznacza, że udaje ci się ją zmusić. Jak?
     - To bez znaczenia.
     - To ma znaczenie. Brian, proszę, powiedz, że nie skrzywdziłeś jej. Nie użyłeś na niej magii. Prawda?
     Ona naprawdę zamierzała mu wierzyć?! Gdy wuj zabierał mnie od niej, sama mówiła: "nie pozwolę ci znowu użyć na mnie magii". Naprawdę myślała, że mnie czeka coś innego?! W końcu groził mi śmiercią!
     - To nie ma znaczenia. A więc? Zostaniesz?
     Przez chwilę panowała cisza.
     - Tylko po to, żeby mieć pewność, że nie skrzywdzisz jej więcej.
     Ucieszyłam się. Wreszcie mogłam poznać jedno z moich rodziców. I wreszcie miałam pewność, że wuj już mnie nie skrzywdzi. Co prawda, nadal go widziałam, ale przynajmniej wiedziałam, że nie zostanę do niczego zmuszona. Spodobało mi się to.
     Godzinę później siedziałam w pokoju Rose. Spokojnie rozmawiałyśmy o tym, co się stało. Opowiedziałam jej dokładnie o całej rozmowie. Na wieść, że mój ojciec nie żyje, spochmurniała. Wiedziałam, że nie chodziło jej o to, że byłam z tego powodu przgnębiona, bo nie byłam. Po prostu obawiała się, że skoro wuj zabił mojego tatę, mógł także zabić jej rodziców. Próbowałam ją przekonać, że to wątpliwe, bo zrobił to dla tego, że mój ojciec dowiedział się o Klanie, ale to nie pomogło. Nadal była pochmurna i zatopiona w swoich myślach. Dlatego po chwili poszłam do swojego pokoju.
     Około dwudziestej przyszła do mnie mama. Trochę się zdziwiłam, ale nawet ucieszyłam, że chce ze mną porozmawiać i, jak się potem okazało, poznać lepiej. Nie rozmawiałyśmy na temat wuja, tylko o nas. Nie dowiedziałam się wiele o niej, głównie tyle, że jako jedyna z rodziny nie ma znamienia i nigdy nie chciała chodzić na polowania. Nie spodobało się jej, że wuj zmusza mnie do tego. Opowiedziała mi sporo o moim ojcu, pokazała zdjęcia. Na wielu z nich byłam ja, wraz z rodzicami.
     Rozmawiałyśmy bardzo długo. Skończyłyśmy o dwudziestej trzeciej. Poszłam się szybko wykąpać i poszłam spać.
     Rano, gdy się obudziłam, nie mogłam nadal uwierzyć w to, co się stało. Pewnie myślałabym, że to jakiś głupi sen, gdybym po wejściu do kuchni nie zastała wuja, mamy i Rose. Pierwsza dwójka przekomarzała się ze sobą, co było dziwne, ponieważ dzień wcześniej ostro się kłócili. Musieli potem ze sobą znowu porozmawiać i wszystko wyjaśnić. Przyjaciółka przysłuchiwała im się, jedząc kanapkę. Usiadłam obok niej i wzięłam jej jedną z talerza, uznając, że nie chce mi się robić dla siebie. Nic nie powiedziała. Nie była nawet zaskoczona, bo dość często to się działo. Dlatego już od jakiegoś czasu zawsze robi sobie więcej.
     Zjadłyśmy i po chwili poszłyśmy do szkoły. Po drodze spróbowałam zrobić wszystko, żeby się trochę rozchmurzyła, ale nie udało się. Nawet mnie nie słuchała.
     - Rose! - Krzyknęłam wreszcie.
     Spojrzała na mnie.
     - Co?
     - Przestań się przejmować. Oni żyją, napewno. Nie wiedzą nic o Klanie, więc nie miał powodów, żeby cokolwiek im zrobić. Rozumiesz? Poza tym i tak marne szanse, że zamieszkasz z nimi, albo w ogóle ich zobaczysz.
     - Nie pocieszasz.
     - Próbowałam zrobić to wcześniej, ale mnie nie słuchałaś.
     - Przepraszam. Po prostu jeśli stała im się krzywda przez to, kim jestem...
     - Rose, to w żaden sposób nie byłaby twoja wina. Nie miałaś wpływu na to, czy na twojej ręce pojawi się to znamię. To byłaby wina tylko i wyłącznie wuja. Ewentualnie jego pachołków.
     - Nie mów "pachołków", nie mają innego wyjścia. To także nie jest ich wina.
     - Ale to są jego pachołkowie. Więc? Koniec z przejmowaniem się?
     - Postaram się - odparła.
     To w zupełności wystarczało mi. Tym bardziej, że gdy poszła porozmawiać z Jakie'iem, wróciła cała w skowronkach. Co miał ten chłopak w sobie, że tak ją uszczęśliwiał?
     Po lekcjach poszła z Jakie'iem na spacer. Sama ruszyłam do pustego, jak się okazało, domu. Uszczęśliwiona poszłam do swojego pokoju, gdzie wzięłam się za odrabianie lekcji, dopóki nie usłyszałam głosu wuja.
     - Ma moc jaką nikt inny do tej pory nie ma.
     - Jesteś pewny, że mówimy o tej samej Amy? Rozmawiałam z nią wczoraj i wydawało się, że ma mniej mocy nawet niż ja.
     - Spróbuj ją rozgniewać, a szybko przekonasz się, że to bzdura. Nie potrafi kontrolować swojej mocy, ale to nawet lepiej. Póki nie nauczy się tego, nie będzie wiedziała, jak potężna jest. Tym bardziej, że ma w sobie coraz więcej magii, z chwili na chwilę.
     - Dlaczego tak na tym ci zależy?
     - Pomyśl, Eleno. Zainteresował się nią nawet Czarny Smok. Jeżeli zaufa komuś nie odpowiedniemu... To może się źle skończyć, dla wszystkich.
     - To niemożliwe, Brian. Amy nie może mieć większej mocy niż ty. To wbrew wszystkiemu, co działo się do tej pory i było przekazywane nam przez rodziców i dziadków.
     - Musimy uważać na Amy. Najlepiej będzie, jeśli pójdzie do Akademii. Będą mieć tam na nią oko i nie pozwolą na używanie magii.
     - Nie ma mowy! Dopiero co ją odzyskałam, nie zamierzam stracić jej ponownie!
     Wuj nie odpowiedział. Mama także nic więcej nie powiedziała. Nastała cisza, podczas której rozmyślałam nad ich słowami. Nie rozumiałam słów mamy, że to wbrew wszystkiemu, ani dlaczego miałabym nie mieć większej mocy od jej brata. Poza tym nie mogłam mieć dużo mocy, w końcu ledwo udawało mi się przesunąć jakąś rzecz. Nie potrafiłam nawet nad tym zapanować... Może mama z wujkiem mieli rację i nie mogę kontrolować mocy, bo jest we mnie niej za dużo?

wtorek, 4 sierpnia 2015

Rozdział 18

     Nie przespałam całej nocy. Wiedziałam, że wuj nie żartował. Naprawdę zamierzał mnie zabić, a ja byłam bezsilna. Mogłam zginąć, próbując sprzeciwić się mu, albo być posłuszną nastolatką, która z chęcią wykonuje jego rozkazy. Żadna z tych wersji nie spodobała mi się.
     Przez całą niedzielę nie wychodziłam z pokoju, chyba że do toalety. Noc, jak dla mnie, była za krótka i rozmyślałam nad całą sytuacją jeszcze cały dzień, od czasu do czasu drzymając. Nawet nie poszłam do kuchni nic zjeść ani napić się. Nie odczuwałam takiej potrzeby. Raz tylko przyszła do mnie Rose, mówiąc, że dwójka matołów skończyła w Akademii, bo wuj z nimi nie wytrzymywał.
     W poniedziałek rano poszłam do szkoły, po części z ulgą. Byłam zadowolona, że póki co nie będę widziała wuja, a mój umysł zajmie się czymś innym. Miałam tylko nadzieję, że nie powróci do sytuacji z soboty. Rose, która o niczym nie wiedziała, pomagała zapomnieć mi o tym, zagadując. Próbowałam zainteresować się rozmową, ale nie wychodziło mi to. Tak samo, jak uważanie na lekcjach.
     Po lekcjach Rose poszła do Jake'a. Miałam ją kryć, że niby w bibliotece jest. Pytali się mnie, czy także chcę iść, ale nie miałam ochoty. Nie podobał mi się także pomysł pojawienia się w domu, ale innego wyjścia nie miałam. Nie mogłam ukrywać się, tylko dlatego, że próbowałam się bronić.
     Pod drzwiami do mieszkania usłyszałam głosy, podniesione. Nie przejęłam się tym zbytnio. Uznałam, że dwójka idiotów znowu coś zrobiła, a wuj ochrzaniał ich, jednak szybko odrzuciłam od siebie tą myśl, byli w Akademii. Ale gdy tylko weszłam do środka i zamknęłam za sobą drzwi, stanęłam jak wryta. Nagle rozmowa, albo raczej kłótnia, urwała się, a wzrok dwójki ludzi spoczął na mnie.
     - Do pokoju - warknął wuj.
     - Nie - zaprzeczyła kobieta, którą natychmiast poznałam.
     Wuj posłał jej mordercze spojrzenie, ale spokojnie wytrzymała jego wzrok. Następnie znowu zwróciła się do mnie.
     - Chodź tu, Amy.
     Chciałam to zrobić, ale za bardzo bałam się. Nawet we dwie nie udałoby nam się pokonać wuja, którego oczy niebezpiecznie błyszczały. Mógł nas zaatakować w każdej chwili i wygrałby. I nie mam pojęcia, co stałoby się z kobietą, ale za to ze mną byłoby kiepsko. "Jeszcze jeden taki wybryk, a zabiję cię".
     Mężczyzna odwrócił się do mnie i ze wściekłością powiedział:
     - Powiedziałem, że masz iść do pokoju, Amy.
     Nadal stałam jak wryta. Nie mogłam nic powiedzieć, ani zrobić kroku w przód lub w tył, chociaż szok już minął. Teraz tylko bałam się, potwornie. Strach sparaliżował mnie.
     Oboje czekali, aż coś zrobię. Co gorsza, w tym momencie oboje wyglądali niebezpiecznie. Wiedziałam, że wuj naprawdę jest niebezpieczny, ale co do kobiety nie miałam pewności. Mogła tylko tak wyglądać.
     - Chodź tu, Amy - powiedziała.
     - Zamknij się, Eleno. Załatwimy to między sobą.
     Dopiero teraz uderzyło mnie ich podobieństwo. Oboje mieli regularne rysy twarzy, ciemne oczy i ciemno brązowe włosy, no i byli wysocy, chociaż wuj przewyższał mamę prawie o głowę.
     - Nie. Niech ona wybierze.
     - Ona? Całkowicie zwariowałaś?! Nadal czegoś nie rozumiesz. Ma znamię, Klan to jej przeznaczenie. Ona nie ma wyboru! Za to ty masz. Możesz zostać z nami.
     - Nie chcę być z tobą. Chcę być z moją córką, którą odebrałeś mi!
     Zaczęłam żałować, że nie poszłam do Jake'a, albo do biblioteki. Ta dwójka wyglądała naprawdę groźnie, a ja zastanawiałam się, jak wycofać się i wyjść z domu, żeby nikt tego nie zauważył.
     - Daj spokój, Eleno. Nie poradzisz sobie.
     Na twarzy wuja pojawił się uśmiech, chociaż jego twarz pałała wściekłością. Mówił te słowa z łagodnością, jakby zależało mu na siostrze.
     - Zdziwiłbyś się - warknęła. - Amy pójdzie ze mną.
     Mężczyzna pokręcił głową.
     - Ma moc, z którą nie poradzisz sobie. No i ten charakter... Cała ty.
     Pierwsze zdanie wypowiedział bardzo cicho, ale i tak to usłyszałam. Resztę powiedział głośniej i, najwyraźniej, tylko po to, żeby zagrać na nerwach mamie. Udało mu się.
     - Dzięki Bogu, że nie twój! Amy - zwróciła się do mnie - weź swoje rzeczy i idziemy. Będziesz mieszkać ze mną.
     - Nawet się nie waż, Amy - warknął wuj. - Jeśli pójdziesz, wiesz co się stanie.
     Czy on nawet przy mojej matce musi mi grozić śmiercią?!
     - Nie gróź jej, Brian. Pójdzie ze mną. Nie masz do niej żadnych praw, jest moja.
     Mężczyzna pokręcił głową.
     - Już nie, Eleno. Doskonale wiesz, że nie wygrasz, a więc po co to wszystko?
     Czułam się jak na meczu ping ponga. Przenosiłam wzrok z wuja na mamę, czekając, aż zapadnie decyzja. I chociaż bardzo chciałam iść z mamą, nie myliłam się, mówiąc do Rose, że wuj na to nie pozwoli. Jeśli tylko spróbowałabym, zostałabym zimnym trupem.
     - Brian, czy nie możesz zostawić nas w spokoju? Chcę po prostu odzyskać córkę! Czy to tak wiele?!
     Wuj odwrócił się do mnie.
     - Proszę bardzo, Amy. Wybierz. Ale wiesz co się stanie, jeśli pójdziesz. Twoje miejsce jest przy mnie.
     Teraz byłam już święcie przekonana, że milion razy lepszym pomysłem było zostać w bibliotece, albo pójść do Jake'a.
     - Nie słuchaj go, Amy. Będziesz ze mną bezpieczna - powiedziała mama.
     - Tak, jak piętnaście lat temu? Nie potrafisz jej ochronić, Eleno. A ja mam serdecznie dość jej zachowania. Jeśli pójdzie z tobą, nie zawacham się jej zabić!
     Kobieta pokręciła głową z nie dowierzeniem.
     - Jak możesz, Brian?! To twoja rodzina!
     - Co z tego? - Prychnął i zwrócił się do mnie. - A więc? Jaka jest twoja decyzja?
     Popatrzyłam na mamę. Kiwnęła głową, na znak, że mam zostać. Natomiast w oczach wuja nie dostrzegłam kompletnie nic. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, jakby było mu obojętne, czy będzie musiał mnie zabić, czy nie.
     - Zostaję - szepnęłam.
     - Do pokoju - powiedział.
     Rzuciłam ostatnie spojrzenie na mamę i poszłam do siebie. Rzuciłam plecak na podłogę i przyłożyłam ucho do drzwi, próbując coś usłyszeć.
     - Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłeś, Brian. Jesteś szalony - powiedziała kobieta.
     - Wiesz, że to nie prawda. Ona należy do Klanu. Zostań z nami, jeśli chcesz z nią być.
     Kłóciłabym się o to pierwsze zdanie. Szalony to za mało powiedziane. Był wariatem, a przynajmniej w momencie, kiedy bił mnie, używał na mnie magii, był na polowaniach oraz gadał o istotach magicznych.
     - Naprawdę myślisz, że miałoby to dobry wpływ na nas?
     - Jesteś moją siostrą, Eleno. Zawsze cię kochałem. Nawet w chwilach, gdy się kłócimy. I możemy w każdej chwili zawiesić broń.
      - Przestań, Brian, udawać głupka. Doskonale wiesz, że nie o to mi chodzi. Zabiłeś Dominica! Przez ciebie Amy nie ma ojca!