niedziela, 27 września 2015

Rozdział 26

     - Mistrz był bardzo wściekły. Co ci mówił? - Spytała Alison godzinę później.
     - Żeby to był ostatni raz i w ogóle. A tobie? - Skłamałam.
     - Też, mniej więcej.
     Więcej nie powróciłyśmy do tego tematu. Głównie dlatego, że gdy dziewczyna popatrzyła na zegarek, zobaczyła, że kończy się już pora obiadowa. Spytała się mnie, czy idę z nią do jadalni, ale odmówiłam. Ostatni raz jadłam coś dopiero... Dobra, nie pamiętałam kiedy. Pewnie podawali mi jedzenie przez kroplówkę, ale w rękach nie miałam nic od dawna. Nie miałam ochoty jeść. Byłam zbyt obolała.
     Mniej więcej o osiemnastej przyszedł Lucas. Miałam ochotę rzucić w niego poduszką albo czymś cięższym, ale w ostatniej chwili się opanowałam.
     - Trening, Amy - oznajmił.
     - Super - burknęłam i przewróciłam się na drugi bok.
     - Wstawaj, Elamine! Masz trenować! Tak kazał...
     - Świetnie - przerwałam mu. - Możesz wyjść? Chciałabym pójść spać.
     Podszedł do mnie bliżej.
     - Mistrz nadal jest w Akademii. Mogę go zawołać, a możesz także pójść sama. A więc? Jak wolisz?
     Odwróciłam się do niego ze wściekłością.
     - Dobra, już idę.
     Wzięłam ciuchy i poszłam do łazienki. Szybko przebrałam się, przy okazji przyglądając się moim plecom w lustrze. Tam, gdzie trzymał rękę wuj, miałam wypaloną dziurę. Pozostało mi mieć nadzieję, że podczas treningu nie podwinie mi się bluzka.
     Chwiejnym krokiem ruszyłam za Lucasem na trening. Było mi słabo, z pewnością dlatego, że nic nie jadłam.
     Na treningu mieliśmy tym razem pokonać kilka osób na raz. Mnie akurat przypadł Aiden, jakiś jeszcze jeden chłopak i dziewczyna. Wszyscy, z wyjątkiem Aidena, walczyli dość porządnie. Odpadł szybko, a ja zostałam z nieznaną mi dwójką. Dawałam z siebie wszystko, ale byłam słaba. Dlatego w pewnym momencie zemdlałam.
     Gdy się ocknęłam, cała uwaga była skupiona na mnie. Nade mną pochylał się wuj i trener. Głowa okropnie mnie bolała i było mi słabo. Pomimo tego usiadłam. Wuj pomógł mi stanąć na nogach i zaprowadził mnie do jadalni.
     - Kiedy ostatnio jadłaś? - Spytał, gdy już usiadłam przy jednym ze stołów.
     - Ostatnio karmili mnie przez kroplówkę.
     Westchnął.
     - To jest twój sposób na wrócenie do domu? Alkohol i głodówka?
     - Nie byłam głodna.
     - A alkohol?
     Przez chwilę milczałam, zastanawiając się nad odpowiedzią.
     - Sama nie wiem.
     Poszedł gdzieś, zostawiając mnie samą. Siedziałam z głową podpartą o rękę, aż wrócił trzy minuty później, wraz z talerzem z kanapkami. Postawił je przede mną i usiadł obok mnie.
     - Jedz.
     - Nie jestem głodna - odparłam cicho. Nie byłam w stanie mówić głośniej, czułam się zmęczona i słaba.
     - No już, jedz. Nie chcę, żebyś znowu zasłabła podczas jutrzejszych lekcji czy treningów.
     Zastanawiałam się, co zrobić, żeby zapomniał o jedzeniu. Ale ostatecznie uznałam, że może jednak lepiej będzie coś zjeść, szczególnie, że były małe szanse, że uda mi się wystarczająco zmienić temat.
     Wzięłam kanapkę i zaczęłam powoli ją jeść.
     - I? - Spytał.
     - Co "i"?
     - Jaki będzie twój następny krok, żeby zmusić mnie do kolejnego wywalenia cię z Akademii?
     - Nie robię tego na złość. Już ci mówiłam, że nie byłam głodna, a jeśli chodzi o alkohol... Nie wiem, czemu, nie jestem w stanie ci powiedzieć.
     - Mam nadzieję, że kontrolujesz magię - zmienił temat.
     - Staram się.
     Przez chwilę milczeliśmy. Nie miałam pojęcia, o czym mogłabym rozmawiać z nim, szczególnie, że jeszcze nie dawno pobił mnie, groził śmiercią i wypalił dziurę w plecach. Dlatego spokojnie jadłam.
     - To jest warte tego? - Zapytał mnie.
     Spojrzałam na niego zaskoczona.
     - Co i czego?
     - Twoje przeciwstawianie się, Amy. Pomyśl, czy cały ten ból jest tego wart? Widzę, że jesteś przerażona, gdy tylko chcę cię ukarać. Po co to?
     - Nienawidzę chodzenia na łowy. Nie chcę należeć do Klanu, wujku. Nie potrafię zabić kogoś. Pamiętasz, jak byłam młodsza? Nie zmuszałeś mnie do łowów i mieliśmy dobre relacje. Czemu nie może być tak też teraz?
     - Amy, ty nadal nie rozumiesz, że nie masz wyboru? Jesteś jedną z nas. A jeśli chodzi o dobre relacje, to możemy mieć, o ile skończysz się przeciwstawiać. Wybór należy do ciebie.
     Przez chwilę myślałam. Nie chciałam być posłuszna, ale wiedziałam, że już nie wygram. Pokonał mnie. Przez długi czas ja starałam się zacząć żyć własnym życiem, ale przegrałam. Musiałam więc podjąć decyzję, która nie była dla mnie łatwa, a jeszcze gorsza do wypowiedzenia na głos.
     Przygryzłam wargę.
     - A jeśli obiecam ci posłuszeństwo, to wszystko się skończy? Cała złość, kary, Akademia? Będzie wszystko jak dawniej?
     We własnym głosie usłyszałam błaganie. Błaganie o pozytywną odpowiedź, o powrót do naszych starych relacji. Nie mogłam tak dłużej żyć. Nie chciałam tego strachu. Nigdy nie będę normalna i nie będę miała zwykłego życia, w którym to ja będę mogła decydować za siebie. To koniec.

                                                     * * *
Jak w zdaniu ostatnim. To koniec. Koniec tej historii, dokładnie. Mam napisane dalsze części, jednak nie wyszły mi one, łagodnie mówiąc. Głównym założeniem tego opowiadania miała być walka Amy ze swoim wujkiem o wolność, natomiast w dalszym bardzo mocno odchodzę od tego...
Chyba czas podziękować wszystkim za czytanie mojego bloga i komentowanie go. Szczególne podziękowania dla mojej E.N. Za wszystko.

niedziela, 20 września 2015

Rozdział 25

     Mężczyzna, czyli Lucas, zaprowadził mnie do mojego nowego pokoju. Był nie wiele większy niż ten w domu i miało wejście do łazienki. Znajdowało się tam piętrowe łóżko, szafa, biurko i lustro. Nic więcej. No, jeszcze jakaś dziewczyna na górze łóżka. Miała mleczną karnację, zielone oczy i rude włosy, opadające jej falami na ramiona. Były rozpuszczone, co mnie zdziwiło, bo większość dziewczyn w Akademii wiązała je, dla własnej wygody. Próbowałam sobie przypomnieć, czy widziałam ją wcześniej, ale nie potrafiłam. Uznałam więc, że nie.
     Lucas wyszedł, a ja popatrzyłam na dziewczynę. Tak samo jak mężczyzna, przypatrywała mi się, jak jakiemuś okazowi w ZOO.
     - Jesteś siostrzenicą Mistrza?
     Skrzywiłam się na słowo "mistrz". Ale Rose także się tak do niego zwracała, więc powinnam być już przyzwyczajona.
     - Może - burknęłam i położyłam się na łóżku. - A ty? Kim jesteś?
     - Jak to jest? - Spytała, ignorując moje pytanie.
     - Co "jak to jest"? - Zapytałam gorzko. Nawet się nie poznałyśmy, a już mnie zirytowała.
     - Być jego siostrzenicą?
      Przez chwilę myślałam nad odpowiedzią. Mogła mnie wydać, gdybym źle się o nim wyraziła. Chociaż w sumie wuj doskonale wiedział, co sądzę o nim. Chyba.
     - Normalnie - odparłam, nie popadając w szczegóły. - Powiesz mi wreszcie, kim jesteś?
     - Alison.
     Zamilkła, co mnie ucieszyło. Miałam tylko nadzieję, że więcej nie zada mi żadnego pytania, szczególnie o wuja. Nie miałam ochoty rozmawiać o mnie.
     Dwadzieścia minut później przyszedł Lucas i dał mi mój rozkład zajęć na cały tydzień. Miałam nadzieję, że nie będę musiała chodzić na lekcje, ale myliłam się. Najwidoczniej chcieli mi zająć cały dzień, żebym nic nie wymyśliła.
     - Przebierz się. Poczekam na zewnątrz i zaprowadzę cię na trening. Ubrania masz w szafie.
     Zaczęłam się zastanawiać, czy nie pozwolili mi zabrać moich ciuchów na trening, bo bali się, czy uda mi się coś od razu przemycić? Musiałam jednak odłożyć moje przemyślenia na później.
     - Nie potrzebuję opiekunki - warknęłam.
     - A ja nie zamierzam cię niańczyć. Chcę się tylko upewnić, że dotrzesz na trening.
     Lucas wyszedł, a ja otwarłam szafę i wyjęłam z niej pierwsze lepsze ciuchy. Poszłam do łazienki się przebrać. Nie chciałam robić tego w pokoju ze względu na moje siniaki na ciele, które mogłaby zobaczyć Alison. Nie potrzebowałam więcej pytań.
     Trening okazał się naprawdę wyczerpujący. Nie miałam problemów z ciosami, wykonywałam każde perfekcyjnie, ale gorzej było z moją kondycją. Walczyłam głównie z Jake'iem, o ile można to tak nazwać, bo właściwie obijałam się. Nie ćwiczyłam regularnie, więc już po chwili byłam wykończona.
     Z ulgą poszłam do swojego nowego pokoju. Marzyłam o tym, żeby dać zmęczonym mięśniom chwilę wytchnienia. Chciałam tylko położył się na łóżku.
     Weszłam do środka i zobaczyłam, że na podłodze siedzi Alison z dwójką jakiś innych dziewczyn. Zaczęły mi się przyglądać, tak samo, jak każdy to robił na treningu. Zignorowałam je i poszłam się kąpać, a gdy wyszłam położyłam się na łóżku. Żałowałam, że nie mogłam porozmawiać z Rose. Pragnęłam tylko tego, a było to nie możliwe.
     - Za chwilę przyjdą chłopcy, będziemy grać w butelkę. Grasz z nami?
     Chciałam odmówić, ale uznałam, że to jednak nie jest taki zły pomysł. Mogli mi pomóc wydostać się z Akademii. Oczywiście, najpierw musiałam się z nimi zaprzyjaźnić. Nie uśmiechało mi się to, ale musiałam się poświęcić.
     - Dobra - powiedziałam.
     Zeszłam z łóżka i usiadłam na podłodze, obok Alison.
     - To jest Katie i Zoe - powiedziała, wskazując najpierw na drugą rudą, a potem na blondynkę.
     - A ty jesteś Amy? Siostrzenica Mistrza? - Spytała Katie.
     Powstrzymałam złość. Nie mogła wiedzieć, że drażni mnie to. Nie wiedziała, przez co przechodziłam w domu.
     - Tak - odpowiedziałam stanowczo.
     Dziewczyna uśmiechnęła się i więcej nie pytała o nic. Pięć minut później przyszli chłopcy, wraz z butelką. Była ich trójka. Jeden z nich uśmiechnął się na mój widok i zwrócił do Alison:
     - No, Ali, nie mówiłaś, że dołączy do nas nowa koleżanka. Został wam przydzielony razem pokój? Czemu nie mówiłaś nic wcześniej?
     - Sama nie wiedziałam. Ale myślę, że się dogadamy - wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
     Innego wyboru nie będziemy miały, pomyślałam.
     Do tej pory nigdy nie grałam w butelkę. Ledwo znałam jej zasady, które, na szczęście, były banalne. Całując chłopców, a raz nawet dziewczynę, czułam się dziwnie, jakbym zdradziła Marka, chociaż nie chodziliśmy razem. No i nie znałam tych ludzi, przez co czułam delikatny dyskomfort. Stety lub niestety, chłopcy przynieśli wódkę. Nigdy jej nie piłam, wuj doskonale nas pilnował, jeśli o to chodziło. Dlatego smak trochę zdziwił mnie, jednak nie skupiałam się na tym, tylko na dobrej zabawie. Butelka krążyła, a każdy pił po dwa łyki. Wreszcie alkohol skończył się, a ja czułam mocne zawroty głowy. Aiden, ten, który odezwał się na początku do Alison, wyciągnął kolejną butelkę. Pamiętam, że wypiłam z niej pierwsze dwa łyki, a potem taśma urwała mi się.
     Obudził mnie krzyk.
     - Co tu się stało?!
     W pierwszym momencie miałam wrażenie, że nadal jestem w domu, a wuj wydarł się, ponieważ dwójka matołów zrobiła coś. Czułam, że ktoś koło mnie leży i uznałam, że to Rose, z którą gadałam znowu do późna. Szybko jednak oprzytomniałam i zrozumiałam, że dwójka idotów wróciła do Akademii, a ja jestem w pokoju nie daleko.
     Poderwałam się i zobaczyłam, że obok mnie leży Alison. Jeszcze spała. Z wyjątkiem nas w pokoju byli tylko wuj i Lucas, jeden przyglądający nam się gniewnie, drugi przestraszony. Nie daleko nas leżały puste buletki po alkoholu. Natomiast ja miałam okropnego kaca.
     - Cholera - szepnęłam.
     Wpatrywałam się w wuja z nadzieją, że nie okazuję, jak bardzo się boję. On odwzajemniał mój wzrok, ignorując Alison, budzącą się. Milczał, a to przerażało mnie jeszcze bardziej. Wreszcie spojrzał na siedzącą już obok mnie dziewczynę i Lucasa.
     - Zostawcie nas samych.
     Ali szybko wstała i wyszła za Lucasem, zamykając drzwi.
     - Wstań - rozkazał wuj.
     Zrobiłam to. Mężczyzna podszedł do mnie bliżej, złapał za brodę i uniósł ją do góry, zmuszając, żebym spojrzała na niego.
     - Połowa dnia i jedna noc. Tylko tyle wystarczyło ci, żeby znowu coś wykombinować. Nawet nie wiesz, jak ogromną ochotę mam cię zabić. Ale wiem, że bardziej będziesz cierpiała, jeśli wymyślę coś innego.
     Puścił moją brodę i położył swoją rękę na plecach. Poczułam ból. W momencie, kiedy chciałam krzyknąć, zaczął mnie dusić.
     - O nie, Amy. Nikt cię nie usłyszy i nikt się nie dowie, co się dzieje. Jasne?!
     Nie byłam w stanie odpowiedzieć. Wszystko tak mnie bolało, że nie miałam także siły pokiwać głową. Ale on domagał się odpowiedzi.
     - Zadałem pytanie, Amy!
     Przestał mnie dusić.
     - Tak - wyszeptałam, płacząc z bólu.
     Zabrał swoją rękę z moich pleców i wyszedł, a ja poszłam do łazienki, w obawie, że za chwilę wejdzie Alison i zastanie mnie w takim stanie.

sobota, 12 września 2015

Rozdział 24

     Wuj siedział w salonie. Gdy weszłam, posłał mi tylko ponure spojrzenie i uśmiechnął się bez entuzjazmu.
     - Szykuj się, Amy. Nie długo kolejne polowania. Nie radzę się tym razem sprzeciwiać.
     Nie odpowiedziałam. Mama i Rose także milczały. Ta pierwsza usiadła za to koło wuja, a ja i przyjaciółka poszłyśmy do mojego pokoju. Poprosiłam ją, żeby spała dzisiaj ze mną, nie chciałam być sama.
     Było już późno, bo druga w nocy. W całym mieszkaniu panowała kompletna cisza. Tylko my dwie nie spałyśmy, przytulone do siebie. Głównie milczałyśmy, ale od czasu do czasu odzywałyśmy się. Późna godzina nie obchodziła nas, a właściwie Rose, bo następnego dnia była sobota.
     Czułam, jak boli mnie całe ciało. Ból w szpitalu był lżejszy, ponieważ podano mi kroplówkę z środkiem przeciwbólowym. W domu nie brałam nic, więc męczyłam się, chociaż odczuwałam już nie raz gorszy ból.
     - Boję się, że skrzywdzi Marka - szepnęłam. - Widział go. Wie, jak wygląda, może więc go spokojnie zabić.
     - Nie zrobi tego. Chce ukarać ciebie, nie jego.
     - Wie, że zależy mi na nim.
     Nie odpowiedziała. Przez chwilę milczałyśmy, aż wreszcie ja się odezwałam.
     - Nienawidzę go. Nie użyłam znowu magii specjalnie. Nie panuję nad tym. Gdybym to potrafiła, nie dopuściłabym do tego, żeby te noże wyleciały z kuchni.
     - I tak masz wiele szczęścia.
     - Co masz na myśli?
     Przez chwilę milczała, pewnie zastanawiając się co odpowiedzieć, albo czy w ogóle powiedzieć mi cokolwiek. Wreszcie odezwała się, jeszcze ciszej niż do tej pory rozmawiałyśmy.
     - Nawet jak straciłaś przytomność, bił cię. Elena oderwała go siłą od ciebie. Gdyby nie to, nie żyłabyś.
     - Kazał jej wyjść z salonu. A więc dlaczego tam wróciła?
     - Myślała, że już po wszystkim. Na szczęście nie wiedziała, jak długo czasem to trwa.
     Wspomnienia same mi wróciły. Raz po raz znosiłam ciosy od wuja, nie będąc w stanie sprzeciwić mu się. Byłam roztrzęsiona i przestraszona. A on nie zwracał na to uwagi. Jak zwykle, zresztą.
     - Szkoda, że nie wiedziała. Miałabym teraz spokój od niego.
     - Przestań, Amy.
     Pokręciłam głową.
     - Nie znosisz tego, więc nie masz pojęcia, jak bolesne i okropne to jest. Patrzysz tylko na to, nic więcej. Śmierć jest lepsza od całego tego bólu.
     Nie odpowiedziała.
     Obie nie spałyśmy całą noc, od czasu do czasu rozmawiając, głównie o niczym. O ósmej zaczęłyśmy obie usypiać, chcąc nadrobić całą nie przespaną noc, ale do pokoju weszło moje "ulubione" rodzeństwo. Mama poprosiła Rose o wyjście, co natychmiast zrobiła, a ja usiadłam na łóżku, walcząc z bólem, który nadal był.
     - Amy, oboje uznaliśmy, że lepiej będzie, jeśli pojedziesz do Akademii, chociażby na pewien czas.
     W pierwszym momencie pomyślałam, że się przesłyszałam. Ale ich miny jasno zaprzeczały temu.
     - Co?! - krzyknęłam oburzona.
     - Zamknij się, Amy - uciszył mnie wuj. Ach, ta jego łagodność, pomyślałam. - Lepiej będzie, jeśli tam zostaniesz. Nie będziesz mogła używać magii, nie będziesz chodziła na polowania. Będziesz musiała tylko uczestniczyć w treningach i lekcjach. Poznasz nowych ludzi i może zmądrzejesz.
     - Nie chciałam użyć po balu magii! Zrobiłam to nie chcący! Nie lepiej, żebyście mnie nauczyli kontrolować to?! Co, jeśli w Akademii poniosą mnie emocje?!
     - Jeśli nie będzie przy tobie matki, a zapewniam cię, że nie będzie, to zabiję cię - powiedział mężczyzna.
     Kobieta skrzyżowała ręce na piersi.
     - Brian, rozmawialiśmy już o tym.
     - Wiem, pamiętam. Ale skoro Amy nie potrafi zapanować nad emocjami, ja nie będę potrafił zapanować nad czynami w stosunku do niej. To chyba uczciwe, prawda, Amy?
     Oparłam się o ścianę, czując się jak w przedszkolu. "Coś za coś".
     - To jest wasz sposób na poradzenie sobie z kłopotem? Badziewny.
     Wuj zacisnął dłonie w pięść, a jego oczy niebezpiecznie zalśniły.
     - Amy! - Upomniała mnie matka. - Zamiast próbować sprzeczać się z nami, przygotuj się. Zjesz śniadanie i wujek zabierze cię tam.
     Wyszli, zostawiając mnie samą. Zrobiłam kilka głębokich oddechów, żeby zapanować nad emocjami. Nie mogłam dopuścić do ponownego użycia magii bez mojej chęci. Musiałam nauczyć się panować nad tym.
     Poszłam do pokoju Rose i opowiedziałam jej o rozmowie z tą dwójką. Była tak samo wściekła, jak ja. Co prawda nie okazała tego jakoś specjalnie, ale rzadko kiedy okazywała emocje. Pożegnałam się z nią, umyłam, ubrałam i stanęłam przed wujem, ubranym w strój Łowcy. Uśmiechnął się.
     - Widać, że nie zapomniałaś swojego ostatniego pobytu w Akademii.
     Chodziło mu głównie o mój strój, który był taki sam, jak do polowań. Jedyne, co było inne, to to, że mogliśmy chodzić bez masek, a na treningi mogliśmy ubrać zwykłe, luźne ciuchy, o ile tak było nam lepiej ćwiczyć.
     - Zdemolowałam pół budynku, nie da się tego zapomnieć - odpowiedziałam.
     Uniósł berło i po chwili znaleźliśmy się w Akademii. Wokół nas przechodzili uczniowie, śpieszący na lunch. Wiedziałam, że do nich nie dołączę, nie mogłam zdemolować znowu budynku, ale mogłam nic nie jeść w ramach protestu. Zaczęłam od śniadania. Zamierzałam jeść tylko odrobinkę na kolację, żeby nie umrzeć z głodu.
     Wuj ruszył przed siebie, krętymi korytarzami o surowych, szarych ścianach,  nawet nie zwracając uwagi na mnie. Poszłam za nim, chociaż nie miałam na to najmniejszej ochoty. Chciałam znowu wrócić do domu, gdzie byłam cały czas z Rose.
     Doszliśmy do jednego z nauczycieli. Rozpoznałam go od razu, to właśnie on miał za zadanie pilnować mnie w chwilach, gdy wuj przebywał poza murami Akademii. Dzięki mnie dostał tiku nerwowego, ale chyba mu przeszedł. Od naszego ostatniego spotkania nic się nie zmienił, ciągle miał krótko ścięte blond włosy i jedną, wielką zmarszczkę na czole.
     Spojrzał na mnie nerwowo, a potem na swojego szefa.
     - W razie problemów, daj znać. Rozliczę się z nią. Ale nie powinno tak się stać. I jeszcze jedno... Tym razem pilnuj jej dokładnie, może w nie których momentach być groźna.
     Mężczyzna kiwnął głową i zaczął przyglądać się mi jak jakiemuś okazowi w ZOO. Miałam ochotę powiedzieć mu, co o tym myślę, ale powstrzymało mnie spojrzenie wuja na mnie.
     - Pamiętasz naszą wcześniejszą rozmowę? Bądź grzeczna, a wrócisz nie długo do domu.
     - Nie długo... To znaczy?
     - Za pół roku. Albo i dłużej.
     Prychnęłam, ale nic nie powiedziałam. Kłótnia była bez sensu, a ja i tak zamierzałam się wyrwać stąd wcześniej.

niedziela, 6 września 2015

Rozdział 23

     Otworzyłam oczy. Mogłabym uznać, że cały poprzedni dzień, albo przynajmniej jego końcówka, to sen, gdyby nie okropny ból, który odczuwałam w każdej cząsteczce ciała. Właściwie "okropny" to za mało powiedziane.
     Rozglądnęłam się. Leżałam w jakiejś małej sali z odchodzącą farbą na ścianach, mającą okropny żółty kolor. Obok mnie było jeszcze jedno łóżko, na którym leżało jakieś dziecko, góra dziesięcioletnie, a obok niego siedziała matka. Grały obie w karty. Przez dwa małe okna widziałam puste pole, na którym były dwa drzewa. Natomiast obok mojego łóżka stała... Policja. Wraz z mężczyzną w białym fartuchu. Uznałam, że to lekarz.
     - Nie, panowie. Powinna odpoczywać! - powiedział lekarz.
     - Proszę nam nie utrudniać pracy. Musimy z nią porozmawiać - odparł jeden z policjantów.
     Przestraszyłam się. Czego chcieli ode mnie? I w jaki sposób znalazłam się w szpitalu? To właśnie tam musiałam być, skoro stał obok mnie mężczyzna w białym fartuchu.
     - Nie teraz. Musi odpoczywać.
     Nie mam pojęcia, co odpowiedział policjant i czy w ogóle to zrobił. Nic dalej nie pamiętam, więc musiałam zemdleć.
     Gdy się obudziłam, nadal byłam w szpitalu, jak podejrzewałam, a obok mnie leżała dziesięciolatka. Tym razem obok niej siedział ojciec i czytał jej bajkę. Natomiast koło mnie nie było nikogo. Nie wiedziałam, czy powinnam się z tego cieszyć, czy nie. Ból zelżał, ale nadal go odczuwałam, z tą różnicą, że już delikatnie. Ucieszyło mnie to.
     Nie miałam pojęcia, co robić, więc spokojnie leżałam, dopóki nie przyszedł lekarz, ten sam, co rozmawiał z policjantami.
     - Jak się czujesz? - spytał.
     - Dobrze - odpowiedziałam. - Co... Co ja tutaj robię?
     - Przywiozła cię mama z siostrą. Powiedziały, że spadłaś ze schodów. Było to jakieś dwa tygodnie temu.
     Mama z siostrą... Nie miałam siostry, tylko przyjaciółkę będącą dla mnie jak siostra, więc pewnie chodziło mu o Rose. Ale mama? Pozwoliła mnie zlać wujowi, a następnie przywiozła mnie tutaj?
     Dwa tygodnie... Byłam "żywa" krótką chwilę przy rozmowie lekarza z policjantami. Jak to możliwe, że aż tak długo byłam nie przytomna?
     - Są tutaj teraz? - spytałam.
     Mężczyzna pokręcił głową.
     - Nie, ale jest tutaj policja. Możesz z nimi porozmawiać?
     - Co oni tutaj robią?
     Westchnął ciężko.
     - To nie wygląda, jakbyś spadła ze schodów, tylko jakbyś została pobita. Musiałem zawiadomić policję. Możesz z nimi porozmawiać? - Powtórzył pytanie.
     Kiwnęłam głową. Nie zamierzałam powiedzieć im prawdy, nie mogłam, o ile chciałam, żeby żyli. Nikt nie mógł wiedzieć o Klanie. I nie mogłam pozwolić, żeby ktoś dowiedział się o tym, że wuj bije mnie. Tym bardziej, że pomagała mu w tym magia. Gdybym opowiedziała o niej, uznaliby mnie za wariatkę.
     Lekarz wyszedł, a minutę później weszli policjanci, mężczyzna i kobieta. Oboje wyglądali łagodnie i bezbronnie, chociaż mieli przy sobie pistolety.
     - Nazywasz się Amy Elamine? - spytała kobieta.
     Kiwnęłam głową, a ona przedstawiła się, a po niej mężczyzna. Byłam tak przejęta wymyślaniem kłamstwa, że nawet ich nie usłyszałam.
     Usiadłam na łóżku, a policjani na krzesłach obok.
     - Jak się czujesz? - zapytał mężczyzna.
     - Dobrze, dziękuję.
     - Co się stało dwa tygodnie temu, chwilkę przed tym, jak tutaj trafiłaś?
     - Nie pamiętam.
     Nie uwierzył mi. Kobieta chyba tak samo.
     - Zastanów się, Amy. Może jednak sobie przypomnisz.
     Poczułam odrazę do swojego imienia. Mało z kim rozmawiałam, więc głównie wypowiadał je wuj. A mama nadała mi je. Ich oboje nienawidziłam.
     Przez chwilę milczałam, zamyślona. Wspominałam, ale nie to. Nie zamierzałam do tego wracać, to było zbyt okropne. Pomyślałam za to o balu, na którym świetnie się bawiłam.
     - Nie pamiętam - powtórzyłam.
     Mężczyzna spojrzał na kobietę. Wymienili porozumiewawcze spojrzenia i tym razem kobieta zwróciła się do mnie.
     - Jeśli jest ktoś, kogo się boisz, i dlatego nie chcesz powiedzieć, to wiedz, że nie musi tak być. Zapewnimy ci ochronę, będziesz bezpieczna. Naprawdę nikt więcej cię nie skrzywdzi. Musisz tylko powiedzieć nam, co się stało. Jeśli tego nie zrobisz, to się nigdy nie skończy, nadal będziesz bita.
     To się nie skończy, dopóki on nie umrze, pomyślałam. Albo ja. A jeśli zaufam wam i wszystko opowiem, sami zginiecie.
     - Naprawdę nie pamiętam.
     - W porządku, Amy. Ale jak tylko coś ci się przypomni, daj nam znać, dobrze? Pomożemy ci.
     Kiwnęłam głową, a policjani wyszli. Po nich weszła Rose z moją matką. Te dwie dogadywały się lepiej niż ja i mama. Powinno być na odwrót - to Rose powinna być córką Eleny. Nie ja.
     Usiadły na krzesłach, na których jeszcze przed chwilą siedzieli policjanci. Obie wyglądały na zatroskane.
     - Jak się czujesz? - zadała pytanie mama.
     - Mam dość tego pytania na dzisiaj. Wypisz mnie stąd - odparłam szorstko, a po głowie krążyła mi tylko myśl, że nienawidzę jej.
     Pokręciła głową.
     - Trafiłaś tutaj w ciężkim stanie, Amy. Lepiej będzie, jeśli odpoczniesz tutaj, pod całodobową opieką lekarzy.
     Coś mi mówiło w jej spojrzeniu, że nie chodzi tylko o opiekę, ale także o wuja. Musiał nadal być wściekły na mnie. A więc dlaczego nie zabił mnie? Może tak byłoby lepiej. Nie leżałabym właśnie w szpitalu, wściekła na matkę i przestraszona, co będzie dalej.
     - Nie interesuje mnie to, chę wrócić do domu. Proszę, wypisz mnie stąd. Czuję się dobrze, nic mi nie jest.
     Mama przez chwilę milczała, zastanawiając się nad moimi słowami.
     - Porozmawiam z lekrzem - oznajmiła w końcu i wyszła, zostawiając mnie i Rose same z dziesięciolatką i jej ojcem.
     - Jak bardzo źle wyglądam? - spytałam.
     - Wystarczająco, żebyś nie pokazywała się Markowi przez pewien czas.
     Cholera, Mark! Przecież wuj mógł go skrzywdzić, tylko dzięki moim nie kontrolowanym emocjom... Po słowach Rose wywnioskowałam jednak, że nic mu nie jest, póki co.
     - Wie, że jestem w szpitalu?
     - Nie. Uznałam, że lepiej będzie, jeśli nie będzie cię odwiedzać.
     - Dobrze zrobiłaś. Co mu powiedziałaś?
     - Że spadłaś ze schodów i odpoczywasz w domu, a co miałam?
     Wzruszyłam ramionami i zaczęłam się zastanawiać, kto wymyślił tak kiepską bajeczkę o schodach. Uznałam jednak, że lepsza taka niż żadna.
     Po chwili wróciła mama.
     - Pakuj się, możesz wrócić do domu i tam odpoczywać - powiedziała do mnie łagodnie.
     Wstałam i zrobiłam to, co kazała, a dwie godziny później jechałam samochodem do domu. Obawiałam się spotkania z wujem po dwóch tygodniach, ale nie powiedziałam tego na głos. Lepiej było, żeby nikt nie wiedział.

niedziela, 30 sierpnia 2015

Rozdział 22

     Spojrzałam na wuja. Byłam trochę wystraszona, że zobaczy Marka. Rzucił mi pocieszające spojrzenie i odsunął się trochę, przepuszczając w drzwiach. Wyszłam z pokoju i zobaczyłam chłopaka ubranego w garnitur, w którym wyglądał bosko, oraz mamę, z uśmiechem przypatrującą się nam. Serce zabiło mi mocniej. Podeszłam do Marka, który powiedział, że ładnie wyglądam. Podziękowałam mu i poczułam, że się rumienię. Pragnęłam już wyjść z domu. Nie chciałam, żeby wuj i mama, którzy stali obok nas, przysłuchiwali się naszej rozmowie.
     - Idziemy? - Spytałam.
     Kiwnął głową.
     - Do widzenia - pożegnał się z mamą i wujem, a następnie wyszedł przed drzwi.
     Poszłam za nim. Rozmawialiśmy, idąc do windy, a następnie samochodu.
     - Twoi rodzice wyglądają na miłych ludzi - powiedział.
     - To nie moi rodzice - powiedziałam szybko. - To znaczy mieszkam z mamą i wujkiem. Bez ojca.
     - Och.
     Na chwilę umilkł, zbity z tropu, ale gdy tylko wsiedliśmy do auta, który prowadził jakiś mężczyzna, znowu się odezwał, tym razem na zupełnie inny temat. Rozmawialiśmy, dopóki na sali gimnastycznej muzyka nie zaczęła zagłuszać naszych słów. Znaleźliśmy szybko Rose, Jake'a, Trixie i Spaud'a, którzy stali obok siebie. Pogadaliśmy razem i poszliśmy na parkiet. Przetańczyliśmy prawie całą noc, ku zazrości innych dziewczyn. Widziałam ich spojrzenia, pełne nienawiści. Obok nich stali chłopcy, wpatrując się nienawistnie w Marka, że ich partnerki na balu myślą o nim, a nie o nich. Wielu z nich, pomimo sporej masy ciała, mogłabym powalić kilkoma ciosami. To tylko dodatkowo sprawiało, że czułam się świetnie.
     Do domu wróciłam razem z Rose, przed dwudziestą drugą, tak jak kazała nam wrócić mama. Wujowi najwyraźniej było to obojętne, bo nic się nie odezwał. Albo nie chciał narażać się mamie, z którą jeszcze nie dawno ostro się kłócił.
     Już w windzie miałam złe przeczucie. A gdy przekroczyłam próg mieszkania, potwierdziło się to. Brat matki stał w stroju Łowcy, najwyraźniej czekając na nas. Nie widziałam nigdzie jego siostry.
     - Przebierać się, szybko - rozkazał.
     Rose posłusznie poszła do pokoju, co tylko mnie zirytowało.
     - Gdzie mama? - Spytałam.
     Do salonu weszła kobieta. Miała ręce założona na piersi. Była blada i na twarzy miała siniaka, nie udolnie zasłoniętego makijażem. Miała na sobie długą bluzkę, ale nie wątpiłam, że w ręce ma dziurę, albo coś gorszego.
     - Zrób to, co mówi wujek, Amy - powiedziała cicho.
     Jej głos bardziej przypominał błaganie, niż rozkaz. Bała się.
     - Znowu się zaczyna - szepnęłam i poczułam narastający we mnie gniew. - Co ty zrobiłeś jej?! - Zwróciłam się do mężczyzny.
     - Amy, uspokój się i zrób to, co mówi wujek - powiedziała mama, tym razem głośniej i pewniej, chociaż jej głos nadal przypominał błaganie. Tylko bardziej wkurzyło mnie to.
     - Co?! Skrzywdził cię, a ty chcesz być mu posłuszna?!
     To był jeden moment. Przygwoździł mnie do ściany i dusił, nie pozwalając oddychać. Zamiast skupić się na wściekłości, skupiałam się na oddechu, dzięki czemu nie musiał się obawiać, że znowu zemdleje przez latającą lampę albo coś innego. Poczułam, jak uginają się pode mną nogi, ale nie upadłam, bo mocno mnie trzymał.
     - Brian! - Krzyknęła mama, głosem pełnym strachu.
     Wuj nie zareagował, w pełni skoncentrowany na mnie. To już koniec, pomyślałam. Nie mogłam oddychać, dusiłam się. Ale jemu to nie przeszkadzało. Nie zwracał uwagi na to, że mogłam umrzeć, a mama kompletnie nic nie robiła, oprócz wcześniejszego krzyku.
     Poczułam, że jeszcze chwila i stracę przytomność. Z oczów lały mi się łzy, szczególnie strachu. Byłam roztrzęsiona. Wreszcie pozwolił mi oddychać i puścił mnie. Upadłam na podłogę, mocno wciągając powietrze. Cicho płakałam i próbowałam się uspokoić, siedząc skulona.
     - Wstań, Amy - rozkazał wuj.
     Nie miałam siły. Oprócz tego nie chciałam. Ale on podniósł mnie jedną ręką i znowu przygwoździł do ściany. Byłam przerażona, ale starałam się nie okazywać tego. Musiało bardzo kiepsko wychodzić mi to.
     Wyciągnął rękę, która nagle zapłonęła żywym ogniem. Przestraszyłam się jeszcze bardziej i tym razem nawet nie starałam się kryć przerażenia. Moje podejrzenia, że główną umiejętnością wuja jest panowanie nad ogniem, potwierdziły się. On tymczasem zbliżył swoją rękę do mojej twarzy. Chciałam się cofnąć, ale nie miałam jak, byłam przyszpilona do ściany. Na twarzy mężczyzny pojawił się uśmiech, ale nie wyglądał na radosnego.
     - Ten ogień nic ci nie zrobi. Popatrz.
     Przyłożył rękę, która paliła mu się, do mojego policzka. Nie poczułam żadnego bólu, ale to nie sprawiło, że poczułam się lepiej. Wręcz przeciwnie, ponieważ oznaczało to, że może stać się coś gorszego.
     - Chyba, że zachcę, żeby było inaczej.
     Poczułam okropny ból na policzku. Krzyknęłam i po chwili znowu przestało boleć. Jego ręka wróciła do normy.
     - Widzisz, Amy? Masz w sobie sporą moc, ale jesteś niczym w porównaniu ze mną. Nigdy nie uda ci się mnie pokonać. Mam sporą cierpliwość, dziecko, ale ona szybko się kończy, jeśli chodzi o ciebie. Jeśli nie chcesz, żebym całkowicie ją stracił i zabił cię, rób to, co ci karzę. Dla własnego dobra.
     Puścił mnie, a ja upadłam na podłogę. Miałam ochotę pobiec do swojego pokoju i nigdy więcej z niego nie wychodzić, zostać tam na zawsze, sama. Ale nie mogłam, a słowa wuja, gdy podniosłam na niego wzrok, potwierdziły to.
     - Wstawaj, Amy. Musimy iść na polowanie.
     Popatrzyłam na mamę. Ze spokojem przyglądała się temu, a na jej twarzy nie malowały się żadne uczucia. Wkurzyłam się, że nie pomogła mi. Umie posługiwać się magią, mogła powstrzymać wuja!
     Przesadziłam ze złością. Z kuchni wyfrunęły, dosłownie, dwa noże. Jeden przemknął obok mamy, a drugi obok mężczyzny. Właściwie tylko dlatego obok nich, że szybko się odsunęli.
     - Amy! - Krzyknęła matka.
     Przerażona wpatrywałam się to w nią, to w wuja, któremu znowu zalśniły niebezpiecznie oczy.
     - Polowanie poczeka - powiedział.
     I wtedy kobieta ruszyła się. Złapała swojego brata za ramię, wystraszona. Ale to było niczym w porównaniu do tego, jak bardzo ja się bałam. Byłam pewna, że za chwilę umrę.
     - Brian, proszę, ona nie kontroluje tego, to nie jej...
     - Idź lepiej do siebie, Eleno - przerwał jej.
     - Brian... Przecież sam wiesz, że nie chciała tego zrobić... Nie potrafi zapanować nad emocjami...
     Odwrócił się do siostry.
     - Nie chcesz tego widzieć, Eleno. Dlatego idź do siebie.
     Przez chwilę wpatrywała się prosto w jego oczy, a potem puściła jego ramię i poszła do pokoju, nie patrząc nawet na mnie. Zupełnie inaczej niż wuj, który zbliżył się do mnie i rozkazał wstać. Bałam się sprzeciwić, więc zrobiłam to. Przy okazji dostałam pięścią w nos. Coś jakby chrupnęło, poczułam ból, a po chwili zobaczyłam także krew na palcach, które przyłożyłam do nosa. Podniosłam wzrok na wuja, oczekując kolejnego ciosu. Uśmiechnął się, znowu bez zadowolenia.
     - To dopiero bardzo łagodny początek, Amy.

wtorek, 25 sierpnia 2015

Rozdział 21

     Trzy dni przed balem siedziałam w salonie razem z wujem i bawiłam się malutką piłeczką. Widziałam, że doprowadzam go tym do szału, co nawet zakomunikował mi, ale nie przestawałam. Możliwość dokuczenia mu sprawiała, że na moej twarzy pojawiał się uśmiech. No i lepszego zajęcia nie miałam, szczególnie, że mama gdzieś tam wyszła, a Rose poszła "uczyć się do koleżanki". Oczywiście, tą koleżanką był Jake, a nauka była randką. Kryłam ją jednak. Nie mogłabym jej wydać, za bardzo ją kochałam. Po przyjacielsku, oczywiście. Nawet, jeśli ostatnio miała dla mnie mniej czasu.
     - Nie masz lepszego zajęcia? - Zapytał wuj.
     - Nie.
     Wrócił do czytanej przez siebie gazety, a ja nadal bawiłam się piłeczką. W pewnym momencie uciekła mi, turlając się do mężczyzny. Nawet piłka była przeciwko mnie. Wuj złapał ją i nie wypuścił, nie odwracając wzroku od gazety.
     - Ej, no, oddaj piłeczkę - poprosiłam.
     Pokręcił głową, nadal nie odrywając wzroku od gazety. Zaczęłam stukać palcami o stół. Wuj posłał mi zirytowane spojrzenie.
     - Amy, idź do siebie!
     - Nie, nie mam już co robić.
     - Idź spać! Albo zrób cokolwiek innego!
     Nie rozumiałam, dlaczego tak mu to przeszkadzało, ale postanowiłam w to nie wnikać. Lubiłam się z nim droczyć, ale co za dużo, to nie zdrowo.
     - Co jest takiego fajnego w gazecie o samochodach? - Spytałam, bo właśnie taką gazetę przeglądał, po raz pierwszy w życiu. To było bardzo dziwne.
     - Amy, aż tak ci się nudzi? - Zapytał w odpowiedzi, a ja pokiwałam głową. - To idź na łowy.
     - O, popatrz, już mi się przestało nudzić! - Skłamałam.
     Przewrócił oczami i wrócił do gazety, a ja podparłam głowę na ręce i zatopiłam się w mało istotnych myślach. Ta nuda była nie do wytrzymania.
     - A tak w ogóle - powiedziałam po chwili - dlaczego ta dwójka idiotów wróciła do Akademii?
     - A co, miałaś ochotę znosić ich kłótnie?
     Uśmiechnęłam się.
     - Daj spokój, możnaby łatwo ich sobie przyporządkować.
     - Chyba nie chcę wiedzieć, w jaki sposób zrobiłabyś to.
     Powiedział gościu, który jeszcze nie dawno karał mnie magią i doprowadził do wstrząsu mózgu. Och, zapomniałabym o grożeniu śmiercią i zabiciu mojego ojca.
     - Och, przestań, nie jestem okrutna. Nie zrobiłabym im krzydwy... No, może nie wielką. Ale na złe nie wyszłoby to im.
     - Taa, już sobie to wyobrażam - mruknął z nie dowierzaniem.
     - Wątpisz we mnie?
     - Nie, Amy. Wątpie w to, komu wyszłoby to na dobre. Jestem pewien, że nie im, szczególnie, że nie jesteś zbyt cierpliwa. Tu nie chodzi o to, żeby chodzili podporządkowani, ale cali w siniakach, bo piętnastolatce nudziło się.
     - Nie nudziło. I nie cali w siniakach. Trochę podrażniłoby się ich. Poza tym, jakoś ci nie przeszkadzało, jak chodziłam jeszcze nie dawno w siniakach.
     Cholera, zezłościłam go, dość porządnie, co zauważyłam poprzez jego minę oraz niebezpieczny błysk w oczach. Mogłam trzymać język za zębami.
      - Miałaś siedzieć w domu, nie wychodzić na zewnątrz. No i nadal nie wiem, gdzie wtedy byłaś.
     Super, wkopałam się, sama. Jeszcze tego mi było potrzeba.
     - Już ci mówiłam, że u koleżanki. Odpisywałam zadanie - odparłam obojętnie, chociaż byłam trochę zdenerwowana.
     Nie uwierzył mi, ale nie odpowiedział. Wrócił do czytania swojej gazety, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy nie drążył tematu bo wiedział, że nie powiem mu prawdy, czy co. A może zobaczył, że jestem zdenerwowana i uznał, że lepiej nie powiększać tego?
     - Oddasz mi tą piłkę? - Spytałam po dłuższej chwili.
     - Podaj mi jeden powód, dla którego miałbym to zrobić.
     - Ponieważ potrzebuję mieć zajęcie rąk.
     - Porysuj. Lubisz to.
     Zdziwiłam się.
     - Skąd wiesz, że... Grzebałeś w moich rzeczach! - Krzyknęłam oburzona.
     Z regału przy ścianie spadły dwie książki. Oczy wuja zalśniły niebezpiecznie.
     - Przepraszam. Nie kontroluję tego - powiedziałam.
     Nie chciało mi się wstawać, więc skoncentrowałam się i po chwili obie książki wróciły na swoje miejsce. Mężczyzna wrócił do gazety, a ja zastanawiałam się przez chwilę, czy by nie dało się odebrać mu piłki za pomocą magii. Miałam już spróbować, gdy spojrzał na mnie.
     - Amy, co ty znowu kombinujesz?!
     - Nie mogę być aż tak przewidywalna - mruknęłam, nie dowierzając.
     - Nie? To popatrz w lustro w momencie, kiedy coś kombinujesz. Jesteś wtedy skupiona i zatopiona w myślach jak nigdy wcześniej.
     Westchnęłam. To tyle z zabawy piłeczką. Znowu zaczynała się nuda.

     W dzień balu wstałam wcześnie rano, sama nie wiem czemu. Wcześniej były normalne lekcje, a że wstałam o piątej, miałam sporo czasu na przygotowanie się do nich. Powoli zjadłam śniadanie, umyłam się, ubrałam i zbudziłam Rose, zanim to zrobił jej budzik. Nie wyglądała na szczęśliwą, ale posłusznie wstała. Podczas gdy ona wzięła się za przygotowanie do szkoły, ja zrobiłam kanapki na śniadanie dla wszystkich.
     - Amy? Znowu coś kombinujesz? - Zapytał wuj, wchodząc do kuchni.
     - Nie, dlaczego?
     - Ty nigdy nawet dla siebie nie robisz jedzenia i nie wstajesz tak wcześnie.
     - Nie mogłam spać. I czasem robię dla siebie - odpowiedziałam wesoło.
     Przewrócił oczami.
     - W wyjątkowych sytuacjach.
     Podałam mu talerz z kanapkami. Mruknął "dzięki" i usiadł przy stole, jedząc. Byłam już całkowicie gotowa do szkoły, więc stałam i czekałam, aż przyjdzie gotowa Rose, żebym mogła ją pospieszać. Zanim przyszła, do kuchni weszła mama. Podałam jej talerz i zrobiła to samo, co wuj. Dziesięć minut później pospieszałam przyjaciółkę.
     - Amy, nie ma nawet siódmej, więc gdzie się tak śpieszysz? - Spytała.
     - Do szkoły.
     - Wiesz, że zasada "czym szybciej pójdziesz, tym szybciej wyjdziesz" nie obowiązuje w szkole, prawda? Czekaj... Tobie wcale nie chodzi o to, żeby jak najszybciej wyjść. Mark podoba ci się!
     Zaczerwieniłam się, bo dziewczyna miała rację. Przez cały tydzień spędzaliśmy dość sporo czasu, no i chłopak okazał się przeuroczy. Polubiłam go, trochę za bardzo... A teraz dowiedzieli się o tym wszyscy. Mama się ucieszyła, a miny wuja nie byłam w stanie rozszyfrować. Podejrzewałam jednak, że nie zbyt podoba mu się to, w końcu Mark nie należał do Klanu. Wiedziałam, że będzie mnie bacznie obserwować, tak samo jak chłopaka, a jeśli cokolwiek się dowie, zabije go.
     - Pospiesz się - mruknęłam w odpowiedzi.
     Moje pospieszanie ją na nic się zdało, jadła powoli, tak jak zwykle. Nie lubiła się śpieszyć, zawsze wstawała przed siódmą, żeby móc wszystko jak najwolniej robić. I chociaż wstawała wcześniej ode mnie, często to właśnie ja na nią czekałam.
     Lekcje w szkole mijały powoli. Przez cały czas byłam zniecierpliwiona, chciałam, żeby się skończyły. Ostatnie dwie odwołali nam, ze względu na bal, więc miałam wrócić ze szkoły wcześniej. Nic nie mówiąc mamie i wujowi, przeznaczyłam te dwie godziny na spacer z Markiem. Potem wróciłam do domu i zaczęłam się przygotowywać do balu, tak samo jak Rose.
     Chwilkę przed przyjazdem po mnie chłopaka, do pokoju wszedł wuj. Na mój widok skrzywił się.
     - Dziwnie jest widzieć cię w sukience - mruknął.
     Odwróciłam się od lustra i założyłam ręce na piersi, z lekkim uśmiechem.
     - Zmusiły mnie.
     Nie musiałam mówić, że chodzi o mamę i Rose. To było oczywiste.
     Wuj uśmiechnął się łagodnie, ale szybko wrócił do zwykłego wyrazu twarzy.
     - Amy, muszę ci mówić, że nie możesz powiedzieć nic temu twojemu koledze o Klanie?
     - Nie, wujku.
     - I dobrze. Nie jestem zadowolony, że to właśnie z nim idziesz... Ale wiem, że nie chcesz dołączyć do nas i nigdy nie będziesz z kimś z Klanu. Chyba, że zdaży się cud, ale nie wierzę w cuda.
     Nie odpowiedziałam. Wiedziałam o tym doskonale.
     - Nadal jednak mam nadzieję, że zmądrzejesz i dołączysz do nas.
      Pokręciłam lekko głową.
     - Wujku, nie chcę się teraz kłócić. Znasz moje zdanie, które raczej się nie zmieni.
     Rozległ się dzwonek do drzwi, a po chwili usłyszałam głos mamy.
     - Amy! Do ciebie!

niedziela, 16 sierpnia 2015

Rozdział 20

     Kolejne dni były spokojne. Wuj nie chodził na polowania, a przynajmniej nic mi o tym nie było wiadomo. Gdy wychodził z domu, wracał dość szybko. Często się droczył z mamą, ale chyba żadnemu z nich to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Oboje często się uśmiechali i mieli dobry humor. Nigdy nie pomyślałabym, że pojawienie się mojej matki zmieni całkowicie nastrój wuja, na lepsze. A już całkowicie się nie spodziewałam tego, gdy zobaczyłam ich razem w domu, kłócących się. Kto by pomyślał, że gdy tylko zawieszą broń, będą wspaniałym rodzeństwem?
     Rose przestała chodzić ponura. Musiał poprawić jej humor Jake, bo nie rozmawiałyśmy na ten temat. Właściwie prawie w ogóle nie gadałyśmy. Ona spędzała czas głównie z Jake'iem, a ja w domu, rozmawiając najczęściej z mamą. Widać było, że stara się nadrobić stracone lata. Próbowałam jej w tym pomagać, ale kiepsko mi wychodziło.
     Tydzień przed balem mama wzięła mnie i Rose na zakupy. Oponowałam, mówiąc że nie mam z kim iść, ale nie chciała mnie słuchać.
     - Możesz tańczyć sama, Amy. Jak nawiedzona - mruknęła Rose ze śmiechem, przypominając sobie naszą rozmowę, kiedy to wuj poinformował mnie pierwszy raz, co się ze mną stanie, jeśli spróbuję użyć magii przeciwko niemu.
     Posłałam przyjaciółce mordercze spojrzenie i wyszłam za mamą z mieszkania. To spowodowało, że Rose znowu zachichotała.
     - Nie wierzę. Amy Elamine zabrakło języka w gębie.
     - Sytuacja wyjątkowa. Później wymyślę jakąś odpowiedź - odpowiedziałam.
     Pojechałyśmy do centrum handlowego. Wyszłyśmy stamtąd dopiero po czterech godzinach. Zeszłyśmy wszystkie sklepy, przymierzając w każdym po kilka sukienek. Miałam dość już po drugim sklepie, ale mama i Rose świetnie się bawiły. Zaciągały mnie siłą do mierzenia sukienek, dopóki nie wybrałam prostej, obcisłej, czarnej sukienki kończącej się w połowie uda. Przyjaciółka wybrała za to czerwoną sukienkę na ramiączkach, także obcisłą. Wyglądałyśmy super, ale nadal miałam problem z partnerem, w przeciwieństwie do Rose.
     Następnego dnia w szkole siedziałam na stołówce z przyjaciółką, jej chłopakiem i jego znajomymi. Właściwie to usypiałam, bo rozmowa była cholernie nudna i dotyczyła tylko Rose i Jake'a. Po minie Trixie i Spaud'a zrozumiałam, że nudzą się nie wiele mniej ode mnie. Wreszcie uznałam, że nie wytrzymam tego i poszłam w kierunku drzwi. Nic nie jadłam, więc nie musiałam odnosić tacy. Nagle podszedł do mnie jakiś chłopak. Kojarzyłam go z widzenia, ale do tej pory nigdy nie rozmawialiśmy. Chodziliśmy razem chyba na angielski. Miał mleczną skórę, orzechowe oczy i ciemny blond włosy. Był bardzo przystojny, więc zdziwiło mnie, czego może ode mnie chcieć.
     - Hej. Amy Elamine, tak?
     - Zależy o co chodzi - odpadłam.
     Uśmiechnął się, odsłaniając rząd białych zębów.
     - O nic złego. Chciałem się tylko spytać, czy pójdziesz ze mną na bal?
     W pierwszej kolejności pomyślałam, że po prostu robi sobie ze mnie żarty. Ale jego twarz nie wyrażała żadnych oznak kłamstwa. Mówił prawdę, albo był niesamowicie utalentowanym kłamcą.
     - Nigdy nie rozmawialiśmy. Nawet nie wiem, jak masz na imię - zauważyłam.
     - Och, wybacz. Myślałem, że skoro chodzimy na angielski, to wiesz jak się nazywam. Jestem Mark Glee. Co powiesz, na spacer po szkole, póki trwa jeszcze przerwa?
     Zgodziłam się. Jeśli miałam iść z nim na bal, chciałam najpierw dowiedzieć się o nim czegokolwiek. No i udało mi się. Ma tyle lat, co ja, uwielbia sport, nauka nie za bardzo mu idzie. Był miły i zabwny. Gorzej było, gdy zaczął wypytywać o mnie. Nikt nie wiedział, że jestem pod opieką wuja, a już kompletnie nikt nie wiedział, że moja matka żyje. Rose była wyjątkiem, bo mieszkała ze mną. No i był jeszcze Jake i jego przyjaciele, którzy pewnie dowiedzieli się od mojej przyjaciółki. Ale to nie było coś, czym miałam ochotę się chwalić.
     Ostatecznie nie powiedziałam tego Markowi. Nie mam żadnych zainteresowań, więc o tym nic nie wspomniałam. Powiedziałam mu tylko, że lubię czytać książki i rysować, co było prawdą. Rzadko to robiłam, ale uwielbiałam to.
     Mark poprosił mnie o adres i powiedział, że przyjedzie po mnie. W pierwszej chwili chciałam zaprotestować, ale przypomniałam sobie, że jest ze mną mama, więc nic nikomu nie groziło, przynajmniej dopóki Mark nie wiedział o Klanie. A o tym nie zamierzałam mu powiedzieć.
     - I? Jaki jest? - Spytała mnie potem Rose, gdy rozmawiałyśmy razem w moim pokoju.
     - Kto?
     Pociągnęłam łyk herbaty z kubka, który trzymałam w ręce.
     - Mark Glee. Cała szkoła huczy od plotek.
     Jęknęłam.
     - Świetnie. Jeszcze tego mi brakowało.
     - Podobno podobasz mu się od dawna.
     - Super - burknęłam.
     - Przyjedzie po ciebie w dniu balu?
     - A co to, przesłuchanie? - Zirytowałam się. - Czekaj... Skąd wiesz, że zaprosił mnie na bal? Nic ci nie mówiłam!
     Przewróciła oczami.
     - Już ci mówiłam. Cała szkoła huczy od plotek.
     - Dlaczego nie plotkują na temat twój i Jake'a?
     - Bo Jake to nie jest największe ciacho w szkole, za którym uganiają się dziewczyny, w przeciwieństwie do Marka.
     - Mark też nie jest największym ciachem - zaprotestowałam.
     Rose uniosła brwi.
     - Tak? Podaj mi chociaż jednego, który jest od niego ładniejszy.
     Przez chwilę milczałam, przeszukując w głowie wszystkich chłopców w szkole, których zauważyłam. Nikt nie wpadł mi do głowy.
     - Idę zrobić sobie kanapkę - zmieniłam temat.
     Wstałam i wyszłam z pokoju, a Rose za mną.
     - Widzisz? Nie potrafisz podać jakiegoś nazwiska. Masz teraz przechlapane u Mari Glow.
     Spojrzałam na nią skrzywiona i weszłam do kuchni, gdzie siedziała mama z wujem.
     - Kogo?
     - Była dziewczyna Marka. Nadal podoba się jej. Jest wściekła, że...
      - Zamknij się - przerwałam jej szybko.
     W kuchni panowała cisza, a ja nie miałam ochoty, żeby ktoś jeszcze oprócz całej szkoły wiedział, że spodobałam się Markowi.
     - ... to ty podobasz się Markowi, a nie ona - skończyła.
      Rzuciłam jej mordercze spojrzenie i poczułam, że się czerwienię. Gorzej zrobiło się, gdy mama podchwyciła temat.
     - No proszę, Amy. Czyżby ktoś zaprosił cię jednak na bal? - Spytała.
     - Nikt.
     - Pan Nikt to największe ciacho w szkole - mruknęła Rose, uśmiechając się znacząco.
     Odłożyłam nóż, którym rozsmarowywałam masło. Starałam się kontrolować emocje, żeby nic złego się znowu nie stało.
     - Ooo. Opowiedz o nim coś jeszcze - poprosiła mama.
     - Jest sportowcem. Chodzi z Amy na angielski. No i teraz właściwie połowa dziewczyn jest zazdrosna. Tym bardziej, że Mark jest naprawdę miły i zabawny. Wszyscy go lubią.
     - Dosyć tego! - Przerwałam przyjaciółce. - Wystarczy już chyba tych opowieści o Marku.
     Straciłam ochotę na kanapkę, ale pomimo tego zaczęłam ją jeść, opierając się o blat. Zauważyłam, że wuj próbuje ukryć uśmiech. Co go tak rozbawiło? Moja wściekłość, czy to, że Mark zaprosił mnie na bal? A może to, że z cichej Rose zrobiła się gadatliwa?
     - Och, przestań, Amy. Masz się czym chwalić. Nie codziennie podchodzą najprzystojniejsi chłopcy w szkole do dziewczyn.
     Przewróciłam oczami. Nie miałam ochoty na rozmowę o tym.
     - Ładna pogoda dzisiaj - zmieniłam temat.
     Wuj już przestał się powstrzymywać i wybuchnął śmiechem. Uniosłam brwi, ale milczał. Przypatrywał mi się tylko z uśmiechem.
     - No i Mark przyjedzie po Amy przed balem - wypaplała Rose.
     - A co z tobą, Rose? Przyjedzie po ciebie Jake? - Spytałam.
     - Mniej więcej - odparła wymijająco.
     Nie powinnam tego robić. Wuj nie powinien widzieć Jake'a, na wypadek, gdyby przemienił się kiedyś ze swojej smoczej postaci w ludzką na jego oczach. Mielibyśmy wtedy wszyscy kłopoty. Ale możliwość dokuczenia jej była silniejsza ode mnie.
     - Coś więcej na temat Jake'a? - Zachęciła mama.
     - Gościu przesadzający z żelem do włosów - odparłam. - Właściwie tyle. Jest nudny.
     - Jake nie jest nudny! - Zaprotestowała Rose.
     - Och, nie, wcale! Tylko dzisiaj jakoś tak uśpiliście nas prawie na stołówce. Daj spokój, Rose, jest nudny, a wasze rozmowy są jeszcze nudniejsze.
     Tym razem ona posłała mi mordercze spojrzenie.
     - Kiedy jest bal? - Spytał wuj. - Za tydzień? Zapowiada się świetna zabawa.
     Cholera.

wtorek, 11 sierpnia 2015

Rozdział 19

     Stałam jak wryta, zszokowana słowami mamy. To nie mogło być możliwe. Wuj nie mógł zabić mojego ojca. Byłam pewna, że śnię. Na dodatek musiałam mocno panować nad gniewem, który we mnie narastał. Nie chciałam, żeby znowu wszystkie przedmioty latały po pokoju.
     - Za dużo wiedział - stwierdził mężczyzna.
     - Brian, czy ty siebie słyszysz?!
     - Uspokój się, Eleno! Nie powinnaś mu była nic mówić!
     - I co miałam mu powiedzieć? Mój brat zabrał naszą córkę ponieważ...? Nie mogłam tego przed nim ukrywać. A ty go zabiłeś, Brian!
     W głosie mamy słyszałam rozpacz. Szybko zrozumiałam też, że płakała. Miała żal do wuja o porwanie mnie i o zabicie ojca. Uszczypnęłam się dla pewności, że to nie sen. Zabolało, czyli to było wszystko prawdą.
     - Mogłaś wymyślić coś innego. Zwykli ludzie nie powinni wiedzieć o Klanie.
     - Ja wiem.
     - Jesteś wyjątkiem, Eleno. Prawie wszyscy z naszej rodziny należeli do Klanu. Nie ma innego wyjścia, musisz o tym wiedzieć. - Zamilkł na chwilę. - Zostań z nami, Eleno. Amy się ucieszy. Ma żal do mnie, że zabrałem ją od was.
     Jego głos brzmiał łagodnie, a ja zdziwiłam się, że myśli o mnie. Do tej pory byłam przekonana, że jestem mu całkowicie obojętna.
     - Dziwisz się, Brian? Powiedz mi w ogóle, ona chce należeć do Klanu? Czy zmuszasz ją?
     - Ciężko jest ją zmusić do czegokolwiek.
     - Jak ją zmuszasz? Pozwoliłbyś jej zamieszkać ze mną, gdybyś miał pewność, że więcej nie pójdzie na żadne łowy. A skoro tego nie zrobiłeś, to oznacza, że udaje ci się ją zmusić. Jak?
     - To bez znaczenia.
     - To ma znaczenie. Brian, proszę, powiedz, że nie skrzywdziłeś jej. Nie użyłeś na niej magii. Prawda?
     Ona naprawdę zamierzała mu wierzyć?! Gdy wuj zabierał mnie od niej, sama mówiła: "nie pozwolę ci znowu użyć na mnie magii". Naprawdę myślała, że mnie czeka coś innego?! W końcu groził mi śmiercią!
     - To nie ma znaczenia. A więc? Zostaniesz?
     Przez chwilę panowała cisza.
     - Tylko po to, żeby mieć pewność, że nie skrzywdzisz jej więcej.
     Ucieszyłam się. Wreszcie mogłam poznać jedno z moich rodziców. I wreszcie miałam pewność, że wuj już mnie nie skrzywdzi. Co prawda, nadal go widziałam, ale przynajmniej wiedziałam, że nie zostanę do niczego zmuszona. Spodobało mi się to.
     Godzinę później siedziałam w pokoju Rose. Spokojnie rozmawiałyśmy o tym, co się stało. Opowiedziałam jej dokładnie o całej rozmowie. Na wieść, że mój ojciec nie żyje, spochmurniała. Wiedziałam, że nie chodziło jej o to, że byłam z tego powodu przgnębiona, bo nie byłam. Po prostu obawiała się, że skoro wuj zabił mojego tatę, mógł także zabić jej rodziców. Próbowałam ją przekonać, że to wątpliwe, bo zrobił to dla tego, że mój ojciec dowiedział się o Klanie, ale to nie pomogło. Nadal była pochmurna i zatopiona w swoich myślach. Dlatego po chwili poszłam do swojego pokoju.
     Około dwudziestej przyszła do mnie mama. Trochę się zdziwiłam, ale nawet ucieszyłam, że chce ze mną porozmawiać i, jak się potem okazało, poznać lepiej. Nie rozmawiałyśmy na temat wuja, tylko o nas. Nie dowiedziałam się wiele o niej, głównie tyle, że jako jedyna z rodziny nie ma znamienia i nigdy nie chciała chodzić na polowania. Nie spodobało się jej, że wuj zmusza mnie do tego. Opowiedziała mi sporo o moim ojcu, pokazała zdjęcia. Na wielu z nich byłam ja, wraz z rodzicami.
     Rozmawiałyśmy bardzo długo. Skończyłyśmy o dwudziestej trzeciej. Poszłam się szybko wykąpać i poszłam spać.
     Rano, gdy się obudziłam, nie mogłam nadal uwierzyć w to, co się stało. Pewnie myślałabym, że to jakiś głupi sen, gdybym po wejściu do kuchni nie zastała wuja, mamy i Rose. Pierwsza dwójka przekomarzała się ze sobą, co było dziwne, ponieważ dzień wcześniej ostro się kłócili. Musieli potem ze sobą znowu porozmawiać i wszystko wyjaśnić. Przyjaciółka przysłuchiwała im się, jedząc kanapkę. Usiadłam obok niej i wzięłam jej jedną z talerza, uznając, że nie chce mi się robić dla siebie. Nic nie powiedziała. Nie była nawet zaskoczona, bo dość często to się działo. Dlatego już od jakiegoś czasu zawsze robi sobie więcej.
     Zjadłyśmy i po chwili poszłyśmy do szkoły. Po drodze spróbowałam zrobić wszystko, żeby się trochę rozchmurzyła, ale nie udało się. Nawet mnie nie słuchała.
     - Rose! - Krzyknęłam wreszcie.
     Spojrzała na mnie.
     - Co?
     - Przestań się przejmować. Oni żyją, napewno. Nie wiedzą nic o Klanie, więc nie miał powodów, żeby cokolwiek im zrobić. Rozumiesz? Poza tym i tak marne szanse, że zamieszkasz z nimi, albo w ogóle ich zobaczysz.
     - Nie pocieszasz.
     - Próbowałam zrobić to wcześniej, ale mnie nie słuchałaś.
     - Przepraszam. Po prostu jeśli stała im się krzywda przez to, kim jestem...
     - Rose, to w żaden sposób nie byłaby twoja wina. Nie miałaś wpływu na to, czy na twojej ręce pojawi się to znamię. To byłaby wina tylko i wyłącznie wuja. Ewentualnie jego pachołków.
     - Nie mów "pachołków", nie mają innego wyjścia. To także nie jest ich wina.
     - Ale to są jego pachołkowie. Więc? Koniec z przejmowaniem się?
     - Postaram się - odparła.
     To w zupełności wystarczało mi. Tym bardziej, że gdy poszła porozmawiać z Jakie'iem, wróciła cała w skowronkach. Co miał ten chłopak w sobie, że tak ją uszczęśliwiał?
     Po lekcjach poszła z Jakie'iem na spacer. Sama ruszyłam do pustego, jak się okazało, domu. Uszczęśliwiona poszłam do swojego pokoju, gdzie wzięłam się za odrabianie lekcji, dopóki nie usłyszałam głosu wuja.
     - Ma moc jaką nikt inny do tej pory nie ma.
     - Jesteś pewny, że mówimy o tej samej Amy? Rozmawiałam z nią wczoraj i wydawało się, że ma mniej mocy nawet niż ja.
     - Spróbuj ją rozgniewać, a szybko przekonasz się, że to bzdura. Nie potrafi kontrolować swojej mocy, ale to nawet lepiej. Póki nie nauczy się tego, nie będzie wiedziała, jak potężna jest. Tym bardziej, że ma w sobie coraz więcej magii, z chwili na chwilę.
     - Dlaczego tak na tym ci zależy?
     - Pomyśl, Eleno. Zainteresował się nią nawet Czarny Smok. Jeżeli zaufa komuś nie odpowiedniemu... To może się źle skończyć, dla wszystkich.
     - To niemożliwe, Brian. Amy nie może mieć większej mocy niż ty. To wbrew wszystkiemu, co działo się do tej pory i było przekazywane nam przez rodziców i dziadków.
     - Musimy uważać na Amy. Najlepiej będzie, jeśli pójdzie do Akademii. Będą mieć tam na nią oko i nie pozwolą na używanie magii.
     - Nie ma mowy! Dopiero co ją odzyskałam, nie zamierzam stracić jej ponownie!
     Wuj nie odpowiedział. Mama także nic więcej nie powiedziała. Nastała cisza, podczas której rozmyślałam nad ich słowami. Nie rozumiałam słów mamy, że to wbrew wszystkiemu, ani dlaczego miałabym nie mieć większej mocy od jej brata. Poza tym nie mogłam mieć dużo mocy, w końcu ledwo udawało mi się przesunąć jakąś rzecz. Nie potrafiłam nawet nad tym zapanować... Może mama z wujkiem mieli rację i nie mogę kontrolować mocy, bo jest we mnie niej za dużo?

wtorek, 4 sierpnia 2015

Rozdział 18

     Nie przespałam całej nocy. Wiedziałam, że wuj nie żartował. Naprawdę zamierzał mnie zabić, a ja byłam bezsilna. Mogłam zginąć, próbując sprzeciwić się mu, albo być posłuszną nastolatką, która z chęcią wykonuje jego rozkazy. Żadna z tych wersji nie spodobała mi się.
     Przez całą niedzielę nie wychodziłam z pokoju, chyba że do toalety. Noc, jak dla mnie, była za krótka i rozmyślałam nad całą sytuacją jeszcze cały dzień, od czasu do czasu drzymając. Nawet nie poszłam do kuchni nic zjeść ani napić się. Nie odczuwałam takiej potrzeby. Raz tylko przyszła do mnie Rose, mówiąc, że dwójka matołów skończyła w Akademii, bo wuj z nimi nie wytrzymywał.
     W poniedziałek rano poszłam do szkoły, po części z ulgą. Byłam zadowolona, że póki co nie będę widziała wuja, a mój umysł zajmie się czymś innym. Miałam tylko nadzieję, że nie powróci do sytuacji z soboty. Rose, która o niczym nie wiedziała, pomagała zapomnieć mi o tym, zagadując. Próbowałam zainteresować się rozmową, ale nie wychodziło mi to. Tak samo, jak uważanie na lekcjach.
     Po lekcjach Rose poszła do Jake'a. Miałam ją kryć, że niby w bibliotece jest. Pytali się mnie, czy także chcę iść, ale nie miałam ochoty. Nie podobał mi się także pomysł pojawienia się w domu, ale innego wyjścia nie miałam. Nie mogłam ukrywać się, tylko dlatego, że próbowałam się bronić.
     Pod drzwiami do mieszkania usłyszałam głosy, podniesione. Nie przejęłam się tym zbytnio. Uznałam, że dwójka idiotów znowu coś zrobiła, a wuj ochrzaniał ich, jednak szybko odrzuciłam od siebie tą myśl, byli w Akademii. Ale gdy tylko weszłam do środka i zamknęłam za sobą drzwi, stanęłam jak wryta. Nagle rozmowa, albo raczej kłótnia, urwała się, a wzrok dwójki ludzi spoczął na mnie.
     - Do pokoju - warknął wuj.
     - Nie - zaprzeczyła kobieta, którą natychmiast poznałam.
     Wuj posłał jej mordercze spojrzenie, ale spokojnie wytrzymała jego wzrok. Następnie znowu zwróciła się do mnie.
     - Chodź tu, Amy.
     Chciałam to zrobić, ale za bardzo bałam się. Nawet we dwie nie udałoby nam się pokonać wuja, którego oczy niebezpiecznie błyszczały. Mógł nas zaatakować w każdej chwili i wygrałby. I nie mam pojęcia, co stałoby się z kobietą, ale za to ze mną byłoby kiepsko. "Jeszcze jeden taki wybryk, a zabiję cię".
     Mężczyzna odwrócił się do mnie i ze wściekłością powiedział:
     - Powiedziałem, że masz iść do pokoju, Amy.
     Nadal stałam jak wryta. Nie mogłam nic powiedzieć, ani zrobić kroku w przód lub w tył, chociaż szok już minął. Teraz tylko bałam się, potwornie. Strach sparaliżował mnie.
     Oboje czekali, aż coś zrobię. Co gorsza, w tym momencie oboje wyglądali niebezpiecznie. Wiedziałam, że wuj naprawdę jest niebezpieczny, ale co do kobiety nie miałam pewności. Mogła tylko tak wyglądać.
     - Chodź tu, Amy - powiedziała.
     - Zamknij się, Eleno. Załatwimy to między sobą.
     Dopiero teraz uderzyło mnie ich podobieństwo. Oboje mieli regularne rysy twarzy, ciemne oczy i ciemno brązowe włosy, no i byli wysocy, chociaż wuj przewyższał mamę prawie o głowę.
     - Nie. Niech ona wybierze.
     - Ona? Całkowicie zwariowałaś?! Nadal czegoś nie rozumiesz. Ma znamię, Klan to jej przeznaczenie. Ona nie ma wyboru! Za to ty masz. Możesz zostać z nami.
     - Nie chcę być z tobą. Chcę być z moją córką, którą odebrałeś mi!
     Zaczęłam żałować, że nie poszłam do Jake'a, albo do biblioteki. Ta dwójka wyglądała naprawdę groźnie, a ja zastanawiałam się, jak wycofać się i wyjść z domu, żeby nikt tego nie zauważył.
     - Daj spokój, Eleno. Nie poradzisz sobie.
     Na twarzy wuja pojawił się uśmiech, chociaż jego twarz pałała wściekłością. Mówił te słowa z łagodnością, jakby zależało mu na siostrze.
     - Zdziwiłbyś się - warknęła. - Amy pójdzie ze mną.
     Mężczyzna pokręcił głową.
     - Ma moc, z którą nie poradzisz sobie. No i ten charakter... Cała ty.
     Pierwsze zdanie wypowiedział bardzo cicho, ale i tak to usłyszałam. Resztę powiedział głośniej i, najwyraźniej, tylko po to, żeby zagrać na nerwach mamie. Udało mu się.
     - Dzięki Bogu, że nie twój! Amy - zwróciła się do mnie - weź swoje rzeczy i idziemy. Będziesz mieszkać ze mną.
     - Nawet się nie waż, Amy - warknął wuj. - Jeśli pójdziesz, wiesz co się stanie.
     Czy on nawet przy mojej matce musi mi grozić śmiercią?!
     - Nie gróź jej, Brian. Pójdzie ze mną. Nie masz do niej żadnych praw, jest moja.
     Mężczyzna pokręcił głową.
     - Już nie, Eleno. Doskonale wiesz, że nie wygrasz, a więc po co to wszystko?
     Czułam się jak na meczu ping ponga. Przenosiłam wzrok z wuja na mamę, czekając, aż zapadnie decyzja. I chociaż bardzo chciałam iść z mamą, nie myliłam się, mówiąc do Rose, że wuj na to nie pozwoli. Jeśli tylko spróbowałabym, zostałabym zimnym trupem.
     - Brian, czy nie możesz zostawić nas w spokoju? Chcę po prostu odzyskać córkę! Czy to tak wiele?!
     Wuj odwrócił się do mnie.
     - Proszę bardzo, Amy. Wybierz. Ale wiesz co się stanie, jeśli pójdziesz. Twoje miejsce jest przy mnie.
     Teraz byłam już święcie przekonana, że milion razy lepszym pomysłem było zostać w bibliotece, albo pójść do Jake'a.
     - Nie słuchaj go, Amy. Będziesz ze mną bezpieczna - powiedziała mama.
     - Tak, jak piętnaście lat temu? Nie potrafisz jej ochronić, Eleno. A ja mam serdecznie dość jej zachowania. Jeśli pójdzie z tobą, nie zawacham się jej zabić!
     Kobieta pokręciła głową z nie dowierzeniem.
     - Jak możesz, Brian?! To twoja rodzina!
     - Co z tego? - Prychnął i zwrócił się do mnie. - A więc? Jaka jest twoja decyzja?
     Popatrzyłam na mamę. Kiwnęła głową, na znak, że mam zostać. Natomiast w oczach wuja nie dostrzegłam kompletnie nic. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, jakby było mu obojętne, czy będzie musiał mnie zabić, czy nie.
     - Zostaję - szepnęłam.
     - Do pokoju - powiedział.
     Rzuciłam ostatnie spojrzenie na mamę i poszłam do siebie. Rzuciłam plecak na podłogę i przyłożyłam ucho do drzwi, próbując coś usłyszeć.
     - Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłeś, Brian. Jesteś szalony - powiedziała kobieta.
     - Wiesz, że to nie prawda. Ona należy do Klanu. Zostań z nami, jeśli chcesz z nią być.
     Kłóciłabym się o to pierwsze zdanie. Szalony to za mało powiedziane. Był wariatem, a przynajmniej w momencie, kiedy bił mnie, używał na mnie magii, był na polowaniach oraz gadał o istotach magicznych.
     - Naprawdę myślisz, że miałoby to dobry wpływ na nas?
     - Jesteś moją siostrą, Eleno. Zawsze cię kochałem. Nawet w chwilach, gdy się kłócimy. I możemy w każdej chwili zawiesić broń.
      - Przestań, Brian, udawać głupka. Doskonale wiesz, że nie o to mi chodzi. Zabiłeś Dominica! Przez ciebie Amy nie ma ojca!

piątek, 31 lipca 2015

Nowy blog!

Zapraszam Was na mojego kolejnego bloga, nowego http://amanna-crua.blogspot.com. Mile widziane komentarze, szczere :) Jest to także fan fiction, ale tym razem z Avengersów (nie musicie oglądać, żeby rozumieć, o co chodzi).
No cóż, miłego czytania! :)

wtorek, 28 lipca 2015

Rozdział 17

     Otarłam łzę z policzka. Nadal byłam wściekła na wuja. Starałam się nie płakać, ale nie wychodziło mi to, łzy spływały bez mojego pozwolenia. Nie mogłam uwierzyć, że przez niego wiele razy moje życie było koszmarem, i to tylko dlatego, że jemu zachciało się odebrać mnie rodzicom.
     Zastanawiałam się, jak wyglądałoby moje życie, gdybym została z rodzicami. We wspomnieniu widziałam w oczach matki, jak bardzo mnie kocha. Czy nadal tak byłoby? Czy zmuszałaby mnie do tego, czego nie chciałam? Jaka jest? I co z ojcem? Jak wygląda? Jaki jest? Czy wie, że mama ma umiejętność magii? Że cała nasza rodzina ją posiada? Że jego szwagier to przywódca Klanu? Czy jest zły, że wuj porwał mnie? Czy myślą o mnie czasem?
     Wstałam i poszłam do Rose. Odrabiała lekcje. Jak jej się chciało? Był późny wieczór. Czemu się nie zajęła oglądaniem telewizji?
     - Co się stało? - Spytała.
     Usiadłam na łóżku.
     - Moi rodzice żyją - wyszeptałam.
     - To chyba dobra nowina.
     - Co z tego, że są żywi, skoro nie zamieszkam z nimi?! Wuj porwał mnie! Zostałam odebrana matce! Nienawidzę go.
     Rose zamurowało na chwilę. Szybko się ogarnęła i usiadła obok mnie, łapiąc za rękę.
     - Skoro odebrał cię rodziom, to samo mogło być z moimi - wyszeptała.
     - Co z tego, Rose?! Nigdy z nimi nie zamieszkamy! On nie pozwoli na to! To koniec, Rose, nie uwolnimy się od niego...
     Nie odpowiedziała. Wiedziała, że mam rację.
     Wróciłam do swojego pokoju, ale po chwili z niego wyszłam i pałęntałam się po domu. Nie mogłam znaleźć swojego miejsca, dlatego też po chwili wyszłam na spacer, nikogo o tym nie informując. Nie wzięłam telefonu, nie miałam ochoty na rozmowy z kim kolwiek.
     Po godzinie postanowiłam wrócić do domu. Pociągnęłam za klamkę do mieszkania i weszłam do środka, gdzie zastałam całą czwórkę gotową do pójścia na łowy.
     - Gdzie byłaś?! - Warknął wuj.
     - Na spacerze - odparłam lekko.
     Przewrócił oczami.
     - Przebieraj się, szybko! Nie mamy czasu!
     Nie ruszyłam się z miejsca. Założyłam tylko ręce na piersi.
     - Nigdzie nie idę!
     Znowu pojawił się w jego oczach ostrzegawczy błysk, ale nie bałam się, już nie. Sam powiedział, że muszę opanować swoje emocje, a jeśli tego nie zrobię, to to powtórzy się. Nie chciałam tego, ale on także. Mogłam to wykorzystać.
     Przez chwilę milczał, wpatrując się we mnie morderczym wzrokiem. Przypomniała mi się jego groźba, że zabije mnie, jeśli tylko odważę się użyć przeciwko niemu magii. Zawachałam się. Czy był w stanie także zabić mnie za sprzeciwianie się? Nie, na pewno nie. W końcu zrobiłby to już dawno. Prawda?
     - Porozmawiamy później - odpowiedział.
     Wrócili dwie godziny później. Dwójka matołów przechwalała się, co zrobiliby ze smokiem, gdyby oni go złapali. Rose poszła do swojego pokoju, przebrać się, a wuj ruchem ręki dał mi znać, że mam iść do swojego pokoju. Skrzyżowałam ręce na piersi i poszłam do niego, a on wszedł za mną.
     - Mieliśmy umowę! Albo będziecie obie łaziły na polowania, bez marudzenia, albo jedna z was jedzie do Akademii. Pakuj się, Amy.
     - Co?! - Krzyknęłam.
     - Nauczą cię tam, jak się nie sprzeciwiać - warknął.
     Pokręciłam głową.
     - Myślisz, że to sprawi, że przestanę używać magii i potem będę posłuszna?! Mylisz się! Już raz nie mogli sobie ze mną poradzić, tym razem będzie tak samo!
     Złapał mnie za rękę i przycisnął do ściany.
     - Spróbuj tylko - warknął, a ja poczułam ból.
     Nie, nie dam się, pomyślałam.
     Zaczęłam przypominać sobie rozmowę wuja z matką. To wystarczyło, żebym wściekła się i rozgniewała. Przestałam kontrolować swoje uczucia i pozwoliłam, żeby stało się to samo, co w pokoju mężczyzny. Ale on nie puścił mnie. Przedmioty po pokoju latały, a ja walczyłam z bólem i próbowałam nie skupiać się na tym, tylko na wściekłości i gniewie. Wreszcie jeden z latających przedmiotów po pokoju uderzył wuja w głowę. Zemdlał, a ja się wystraszyłam. Przedmioty wróciły na swoje miejsce, a ja wpatrywałam się przerażona w nie przytomnego mężczyznę. Nie wiedziałam, co robić. Schyliłam się i sprawdziłam, czy na pewno oddycha. Robił to, był tylko nie przytomny, ale i tak jeszcze panikowałam. Byłam przestraszona jego reakcją na to, co się stało. Na pewno będzie wściekły. I co dalej? Jaka będzie moja kara za to? Wiedziałam, że nie puści mi tego płazem.
     Przykucnęłam przy nim i potrząsałam nim, do póki nie odzyskał przytomności. Był to kiepski pomysł, ale lepszego nie miałam. Nie chciałam lecieć od razu do Rose, w końcu to była moja sprawa.
     Otwarł oczy i szybko się podniósł. Wpatrywał się we mnie, a jego oczy płonęły gniewem. Spuściłam wzrok.
     - Obiecałem ci coś jeszcze nie dawno, Amy - warknął. - I przysięgam, że obietnicy dotrzymam. Jeszcze jeden taki wybryk, a zabiję cię.
     Wstał i wyszedł, zostawiając mnie samą, osłabioną po użyciu mocy i przestraszoną.

                                                             *  *  *
Zapraszam wszystkich do komentowania, to dla mnie dużo znaczy :)

poniedziałek, 20 lipca 2015

Rozdział 16

      Krążyłam po pokoju, nie wiedząc co dalej. Po to chciałam się uczyć magii, żeby pokonać go, a teraz on dowiedział się o tym. Cały plan był na nic. Co gorsza, gdybym spróbowała tylko to zrobić, zginęłabym. O, matko. Do tej pory myślałam, że to raczej nie jest możliwe, że nie zabije mnie. A jednak. O co w tym wszystkim chodziło? Przecież powinnam przejąć Klan, prawda? A więc dlaczego zabiłby mnie?
      Od tego wszystkiego rozbolała mnie głowa. Oprócz głowy bolała mnie także ręka, w której wciąż była dziura. Piekła mnie, ale starałam się nie skupiać na tym. Miałam inny problem.
       Czy wuj czekał tylko na to, żebym użyła magii, żeby mógł mnie zabić? Moja śmierć byłaby dla niego wygodna. Nie musiałby użerać się ze mną. Koniec z męczeniem go, koniec z nieposłuszeństwem. Ciężej byłoby wytłumaczyć w szkole, dlaczego nie żyję.
       Westchnęłam i rozmasowałam sobie skronie. Nie wiele pomogło to, ból nadal był spory i nie chciał zniknąć. Położyłam się na łóżku, czekając, aż minie. I wtedy wpadłam na pewien pomysł.
       Przez długi czas myślałam o tym, co powiedział Czarny Smok. I chociaż wuj zaprzeczył, że moi rodzice żyją, mogłam to sprawdzić. Pierwszym pomysłem, najbardziej możliwym do wykonania i najmniej prawdopodobnym, że się uda, to było dostanie się do swojej podświadomości, pamięci i snów. Wszystko za pomocą bransolety. 
       Nie miałam swojej, odebrał mi ją wuj, po tym, jak komunikowałam się z Rose podczas je pobytu w Akademii, ale było wysoce prawdopodobne, że ona ją ma. Poszłam do niej i spytałam się o to. Dała mi ją i wróciłam do swojego pokoju, próbując zasnąć.
       Znalazłam się w korytarzu pełnym drzwi. Na każdym z nich było imię i nazwisko. Odnalazłam swoje i niepewnie nacisnęłam klamkę, wchodząc do środka.
       Ujrzałam na początku swoje wspomnienia sprzed kilku lat, a dokładnie mój trening z wujem, nie wiadomo który. Doskonale pamiętałam go. Rose źle się poczuła i została w łóżku, a ja musiałam trenować. To było zanim zaczęłam się sprzeciwiać, bo nawet nie brał mnie na łowy. Pewnie uznał, że jestem jeszcze na to za młoda.
        Trenowałam z nim, a on, o kilka lat młodszy, czasem śmiał się z moich błędów. Nie był to złośliwy śmiech, lecz przyjazny. Pokazywał mi poprawne ruchy. Zdarzało mu się nawet żartować. Mieliśmy świetne relacje. Wszystko dlatego, że nie buntowałam się. 
        Poszłam dalej, do kolejnego wspomnienia. Tym razem ja i Rose, bawiące się lalkami. Znowu zostawiłam to za sobą i szłam przed siebie, mijając przeróżne wspomnienia, te mniej i bardziej przyjemne.
        Wreszcie dotarłam do tego, co chciałam. Mama trzymająca mnie na rękach, gdy miałam może dwa miesiące, i wuj stojący obok niej. Widziałam jej przerażenie w oczach.
        Kobieta była podobna do mnie. Tak samo jak ja, miała ciemnobrązowe włosy i ciemne oczy. Była szczupła i ładna, wręcz piękna. 
        - Jesteś szalony - szepnęła.
        - Nie jestem, Eleno. Doskonale wiesz o tym - odparł wuj.
        Pokręciła głową.
        - Nie oddam ci jej!
        - Jeśli nie zrobisz tego, zabiorę ci ją siłą. Nie chcę tego.
        - Brian, przestań, proszę. Nie możesz mi tego zrobić. Mama...
        - Nie interesuje mnie matka - warknął. - Amy należy do Klanu...
        - Jedno głupie znamię o niczym nie świadczy!
        Musiało jej chodzić o te znamię w kształcie smoka, które miałam na ręce, tak samo jak mężczyzna i Rose.
        - Nie chcę się z tobą kłócić, Eleno. Oddaj mi dziecko.
        - Dopiero co straciliśmy ojca, a teraz chcesz mi także odebrać córkę? - Spytała błagalnie.
        Dotknął jej policzka, ale natychmiast odtrąciła go. Nie patrzyła mu w oczy.
        - Nie pozwolę ci znowu użyć na mnie magii. Wyjdź stąd, Brian.
        Znowu? On także ją skrzywdził?!
        - Nie wyjdę stąd sam. Możesz iść z nami, Eleno. Nie musisz tracić Amy.
        - Mam zostawić Dominica? Poza tym dlaczego miałabym pozwolić ci wykorzystywać moje dziecko do twoich głupich przekonań o śmierci istot magicznych?!
        - Uspokój się, Eleno. Tak musi być. Amy musi iść ze mną. Tego oczekiwałby od ciebie ojciec.
        Spojrzała na niego, a w oczach miała łzy.
        - On nigdy nie zmuszał mnie do tego.
        - Bo nigdy nie miałaś znamienia. Nie powinien dawać ci wyboru, nie powinnaś być w Klanie.
        Otarł jej łzę z policzka. I wtedy stało się najgorsze.
        Do pomieszczenia wpadło kilka członków Klanu. Wuj wyrwał mamie dziecko, to znaczy mnie. Jej oczy zapłonęły, a skóra mężczyzny zalśniła ogniem. Krzyknął, ale nie puścił mnie, tym bardziej, że zaraz to minęło, ponieważ łowcy przytrzymali mamę. Nie mogła skupić się na magii, więc wuj mógł wyjść jakby nigdy nic, ze mną na rękach.
        Obudziłam się. Tym razem ja płakałam. Nie mogłam uwierzyć, że miałam szansę na normalne dzieciństwo, na zwykły dom. Jeszcze bardziej nie mogłam uwierzyć, że zostało mi to odebrane przez mężczyznę, z którym mieszkałam przez tyle lat pod jednym dachem.
        Wstałam z łóżka, otarłam łzy i poszłam do pokoju wuja. Nie zamierzałam zostawić tego tak po prostu.
        - Okłamałeś mnie! Moi rodzice żyją!
       Westchnął i przewrócił oczami. 
        - Ile razy mam ci mówić, że są martwi?! Jak inaczej znalazłabyś się ze mną?! - Warknął.
        - Przez te popieprzone znamię! Zabrałeś mnie dlatego od matki! Chciała użyć na ciebie magii, ale wpadli inni łowcy, dekoncentrując ją!
        Płakałam, ale nie przejmowałam się tym. Byłam wściekła i zrozpaczona.
        Oczy wuja zalśniły niebezpiecznie. Przygwoździł mnie do ściany, a ja czułam, że to się dla mnie źle skończy. Ale nie bałam się.
        - Skąd to wiesz?! - Warknął.
        Nie odpowiedziałam. Zaczął wypalać mi rękę, ale w chwili, gdy tylko skóra delikatnie mnie rozbolała, po pokoju zaczęły latać wszystkie rzeczy, a ja zaczęłam czuć się z chwili na chwilę coraz słabiej. Krzyknęłam. Wuj puścił mnie.
        - Amy! Zapanuj nad tym! - Wrzasnął.
        - Nie umiem!
        - Uspokój się i zapanuj nad emocjami!
        Spróbowałam zrobić to, co kazał. I wtedy to wszystko minęło. Przedmioty upadły, a pode mną ugięły się nogi, dosłownie. Wuj przytrzymał mnie i pomógł usiąść. Objęłam się ramionami.
        - Co to było? - Spytałam.
        Usiadł obok mnie.
        - Magia, Amy. Musisz nauczyć się panować nad emocjami. Inaczej to się źle skończy.
        - Do tej pory nigdy się tak nie działo, a nie raz odczuwałam coś intensywnie. 
        - Nie potrafię tego wytłumaczyć, pierwszy raz widzę coś takiego. A teraz powiesz mi, skąd się dowiedziałaś o rodzicach?
        - To nie jest ważne. Dlaczego to zrobiłeś?
        - Należysz do Klanu, Amy. To twoje przeznaczenie.
        - Ale ja nie chcę, wujku! Czy jedno znamię musi oznaczać, że nie mogę mieć rodziców tak, jak wszyscy inni?! Chcę być zwykłą nastolatką! Nie chcę łapać istot magicznych i zabijać ich, nie potrafię zrobić tego!
        - Uspokój się, Amy! Masz wielkie szczęście! Mogłaś od małego być w Akademii! Zamiast tego pozwoliłem ci zostać ze mną! 
        Jego oczy niebezpiecznie lśniły, ale wiedziałam, że nic mi nie zrobi. Chyba, że wszystkie przedmioty miały znowu zacząć latać po pokoju, albo gorzej. 
        - Szczęście mają inni, że mają rodziców, z którymi mogą rozmawiać!
        Wstałam, niebezpiecznie się chwiejąc. Nadal byłam słaba. Wuj wstał szybko i przytrzymał mnie, ale wyrwałam się. Nie chciałam, żeby mnie dotykał. Wciąż miałam w pamięci moment, kiedy dotknął policzka mamy, a ta krzyknęła: "nie pozwolę ci znowu użyć na mnie magii".
        Wiele z tego nie rozumiałam, a właściwie to wszystko. Nie miałam pojęcia, o co chodziło z tym zdaniem ani z resztą rozmowy. Wiedziałam jednak, że moi rodzice żyją, a ja zostałam im odebrana. 
 
                                               * * *
 Jeszcze raz zapraszam wszystkich do polubienia fanpega! Oto on :)