niedziela, 6 września 2015

Rozdział 23

     Otworzyłam oczy. Mogłabym uznać, że cały poprzedni dzień, albo przynajmniej jego końcówka, to sen, gdyby nie okropny ból, który odczuwałam w każdej cząsteczce ciała. Właściwie "okropny" to za mało powiedziane.
     Rozglądnęłam się. Leżałam w jakiejś małej sali z odchodzącą farbą na ścianach, mającą okropny żółty kolor. Obok mnie było jeszcze jedno łóżko, na którym leżało jakieś dziecko, góra dziesięcioletnie, a obok niego siedziała matka. Grały obie w karty. Przez dwa małe okna widziałam puste pole, na którym były dwa drzewa. Natomiast obok mojego łóżka stała... Policja. Wraz z mężczyzną w białym fartuchu. Uznałam, że to lekarz.
     - Nie, panowie. Powinna odpoczywać! - powiedział lekarz.
     - Proszę nam nie utrudniać pracy. Musimy z nią porozmawiać - odparł jeden z policjantów.
     Przestraszyłam się. Czego chcieli ode mnie? I w jaki sposób znalazłam się w szpitalu? To właśnie tam musiałam być, skoro stał obok mnie mężczyzna w białym fartuchu.
     - Nie teraz. Musi odpoczywać.
     Nie mam pojęcia, co odpowiedział policjant i czy w ogóle to zrobił. Nic dalej nie pamiętam, więc musiałam zemdleć.
     Gdy się obudziłam, nadal byłam w szpitalu, jak podejrzewałam, a obok mnie leżała dziesięciolatka. Tym razem obok niej siedział ojciec i czytał jej bajkę. Natomiast koło mnie nie było nikogo. Nie wiedziałam, czy powinnam się z tego cieszyć, czy nie. Ból zelżał, ale nadal go odczuwałam, z tą różnicą, że już delikatnie. Ucieszyło mnie to.
     Nie miałam pojęcia, co robić, więc spokojnie leżałam, dopóki nie przyszedł lekarz, ten sam, co rozmawiał z policjantami.
     - Jak się czujesz? - spytał.
     - Dobrze - odpowiedziałam. - Co... Co ja tutaj robię?
     - Przywiozła cię mama z siostrą. Powiedziały, że spadłaś ze schodów. Było to jakieś dwa tygodnie temu.
     Mama z siostrą... Nie miałam siostry, tylko przyjaciółkę będącą dla mnie jak siostra, więc pewnie chodziło mu o Rose. Ale mama? Pozwoliła mnie zlać wujowi, a następnie przywiozła mnie tutaj?
     Dwa tygodnie... Byłam "żywa" krótką chwilę przy rozmowie lekarza z policjantami. Jak to możliwe, że aż tak długo byłam nie przytomna?
     - Są tutaj teraz? - spytałam.
     Mężczyzna pokręcił głową.
     - Nie, ale jest tutaj policja. Możesz z nimi porozmawiać?
     - Co oni tutaj robią?
     Westchnął ciężko.
     - To nie wygląda, jakbyś spadła ze schodów, tylko jakbyś została pobita. Musiałem zawiadomić policję. Możesz z nimi porozmawiać? - Powtórzył pytanie.
     Kiwnęłam głową. Nie zamierzałam powiedzieć im prawdy, nie mogłam, o ile chciałam, żeby żyli. Nikt nie mógł wiedzieć o Klanie. I nie mogłam pozwolić, żeby ktoś dowiedział się o tym, że wuj bije mnie. Tym bardziej, że pomagała mu w tym magia. Gdybym opowiedziała o niej, uznaliby mnie za wariatkę.
     Lekarz wyszedł, a minutę później weszli policjanci, mężczyzna i kobieta. Oboje wyglądali łagodnie i bezbronnie, chociaż mieli przy sobie pistolety.
     - Nazywasz się Amy Elamine? - spytała kobieta.
     Kiwnęłam głową, a ona przedstawiła się, a po niej mężczyzna. Byłam tak przejęta wymyślaniem kłamstwa, że nawet ich nie usłyszałam.
     Usiadłam na łóżku, a policjani na krzesłach obok.
     - Jak się czujesz? - zapytał mężczyzna.
     - Dobrze, dziękuję.
     - Co się stało dwa tygodnie temu, chwilkę przed tym, jak tutaj trafiłaś?
     - Nie pamiętam.
     Nie uwierzył mi. Kobieta chyba tak samo.
     - Zastanów się, Amy. Może jednak sobie przypomnisz.
     Poczułam odrazę do swojego imienia. Mało z kim rozmawiałam, więc głównie wypowiadał je wuj. A mama nadała mi je. Ich oboje nienawidziłam.
     Przez chwilę milczałam, zamyślona. Wspominałam, ale nie to. Nie zamierzałam do tego wracać, to było zbyt okropne. Pomyślałam za to o balu, na którym świetnie się bawiłam.
     - Nie pamiętam - powtórzyłam.
     Mężczyzna spojrzał na kobietę. Wymienili porozumiewawcze spojrzenia i tym razem kobieta zwróciła się do mnie.
     - Jeśli jest ktoś, kogo się boisz, i dlatego nie chcesz powiedzieć, to wiedz, że nie musi tak być. Zapewnimy ci ochronę, będziesz bezpieczna. Naprawdę nikt więcej cię nie skrzywdzi. Musisz tylko powiedzieć nam, co się stało. Jeśli tego nie zrobisz, to się nigdy nie skończy, nadal będziesz bita.
     To się nie skończy, dopóki on nie umrze, pomyślałam. Albo ja. A jeśli zaufam wam i wszystko opowiem, sami zginiecie.
     - Naprawdę nie pamiętam.
     - W porządku, Amy. Ale jak tylko coś ci się przypomni, daj nam znać, dobrze? Pomożemy ci.
     Kiwnęłam głową, a policjani wyszli. Po nich weszła Rose z moją matką. Te dwie dogadywały się lepiej niż ja i mama. Powinno być na odwrót - to Rose powinna być córką Eleny. Nie ja.
     Usiadły na krzesłach, na których jeszcze przed chwilą siedzieli policjanci. Obie wyglądały na zatroskane.
     - Jak się czujesz? - zadała pytanie mama.
     - Mam dość tego pytania na dzisiaj. Wypisz mnie stąd - odparłam szorstko, a po głowie krążyła mi tylko myśl, że nienawidzę jej.
     Pokręciła głową.
     - Trafiłaś tutaj w ciężkim stanie, Amy. Lepiej będzie, jeśli odpoczniesz tutaj, pod całodobową opieką lekarzy.
     Coś mi mówiło w jej spojrzeniu, że nie chodzi tylko o opiekę, ale także o wuja. Musiał nadal być wściekły na mnie. A więc dlaczego nie zabił mnie? Może tak byłoby lepiej. Nie leżałabym właśnie w szpitalu, wściekła na matkę i przestraszona, co będzie dalej.
     - Nie interesuje mnie to, chę wrócić do domu. Proszę, wypisz mnie stąd. Czuję się dobrze, nic mi nie jest.
     Mama przez chwilę milczała, zastanawiając się nad moimi słowami.
     - Porozmawiam z lekrzem - oznajmiła w końcu i wyszła, zostawiając mnie i Rose same z dziesięciolatką i jej ojcem.
     - Jak bardzo źle wyglądam? - spytałam.
     - Wystarczająco, żebyś nie pokazywała się Markowi przez pewien czas.
     Cholera, Mark! Przecież wuj mógł go skrzywdzić, tylko dzięki moim nie kontrolowanym emocjom... Po słowach Rose wywnioskowałam jednak, że nic mu nie jest, póki co.
     - Wie, że jestem w szpitalu?
     - Nie. Uznałam, że lepiej będzie, jeśli nie będzie cię odwiedzać.
     - Dobrze zrobiłaś. Co mu powiedziałaś?
     - Że spadłaś ze schodów i odpoczywasz w domu, a co miałam?
     Wzruszyłam ramionami i zaczęłam się zastanawiać, kto wymyślił tak kiepską bajeczkę o schodach. Uznałam jednak, że lepsza taka niż żadna.
     Po chwili wróciła mama.
     - Pakuj się, możesz wrócić do domu i tam odpoczywać - powiedziała do mnie łagodnie.
     Wstałam i zrobiłam to, co kazała, a dwie godziny później jechałam samochodem do domu. Obawiałam się spotkania z wujem po dwóch tygodniach, ale nie powiedziałam tego na głos. Lepiej było, żeby nikt nie wiedział.

3 komentarze:

  1. Powiem ci prawdę. Jest tu za dużo o biciu, strachu i nienawiści. Przecież w życiu każdego człowieka są też dobre chwile. Wiem że życie jest czasem okrutne, ale bez przesady. Życzę weny i pozdrawiam ❤

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział w sumie o niczym. Śmiało mógłby być kontynuacją kolejnego, bo w sumie nią jest, nie zamyka żadnego rozdziału.
    Sceny bólu, emocje strachu i ta wszechobecna nienawiść mnie osobiście nie przeszkadza, ale jest to bardzo dziwnie przedstawione. Coś się dzieje, a nie ma na to odpowiedzi, nie ma nic konta tego, jest to mało naturalne. Brak mi w tym reakcji.
    "lekrzem" - lekarzem
    Dziwi mnie też, że Amy nie naskoczyła na matkę, ja bym taką znienawidził, ale obarczył jakimś słowem, a nawet kilkoma przekleństwami i epitetami nie godnymi nawet suki, bo jej matka jest znacznie gorsza od suki.

    Pozdrawiam
    skradzione-dziecko.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. O mamusi już mówiłam, jest tak samo chora jak jej braciszek i choć nie jestem za karą śmierci, to w ich przypadku dopuściłabym wyjątek, bo nie są normalni. Ewentualnie powinni iść do jakiegoś zakładu zamkniętego, bez możliwości wychodzenia i kontaktowania się z tym zdrowym społeczeństwem. Amy nie powinna im wybaczać, ani ufać, tylko brać nogi za pas, szukać sposobu i jakoś uciec, w jakiś sposób się od nich uwolnić.

    sie-nie-zdarza.blogspot.com
    prawdziwa-legenda.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń