niedziela, 27 września 2015

Rozdział 26

     - Mistrz był bardzo wściekły. Co ci mówił? - Spytała Alison godzinę później.
     - Żeby to był ostatni raz i w ogóle. A tobie? - Skłamałam.
     - Też, mniej więcej.
     Więcej nie powróciłyśmy do tego tematu. Głównie dlatego, że gdy dziewczyna popatrzyła na zegarek, zobaczyła, że kończy się już pora obiadowa. Spytała się mnie, czy idę z nią do jadalni, ale odmówiłam. Ostatni raz jadłam coś dopiero... Dobra, nie pamiętałam kiedy. Pewnie podawali mi jedzenie przez kroplówkę, ale w rękach nie miałam nic od dawna. Nie miałam ochoty jeść. Byłam zbyt obolała.
     Mniej więcej o osiemnastej przyszedł Lucas. Miałam ochotę rzucić w niego poduszką albo czymś cięższym, ale w ostatniej chwili się opanowałam.
     - Trening, Amy - oznajmił.
     - Super - burknęłam i przewróciłam się na drugi bok.
     - Wstawaj, Elamine! Masz trenować! Tak kazał...
     - Świetnie - przerwałam mu. - Możesz wyjść? Chciałabym pójść spać.
     Podszedł do mnie bliżej.
     - Mistrz nadal jest w Akademii. Mogę go zawołać, a możesz także pójść sama. A więc? Jak wolisz?
     Odwróciłam się do niego ze wściekłością.
     - Dobra, już idę.
     Wzięłam ciuchy i poszłam do łazienki. Szybko przebrałam się, przy okazji przyglądając się moim plecom w lustrze. Tam, gdzie trzymał rękę wuj, miałam wypaloną dziurę. Pozostało mi mieć nadzieję, że podczas treningu nie podwinie mi się bluzka.
     Chwiejnym krokiem ruszyłam za Lucasem na trening. Było mi słabo, z pewnością dlatego, że nic nie jadłam.
     Na treningu mieliśmy tym razem pokonać kilka osób na raz. Mnie akurat przypadł Aiden, jakiś jeszcze jeden chłopak i dziewczyna. Wszyscy, z wyjątkiem Aidena, walczyli dość porządnie. Odpadł szybko, a ja zostałam z nieznaną mi dwójką. Dawałam z siebie wszystko, ale byłam słaba. Dlatego w pewnym momencie zemdlałam.
     Gdy się ocknęłam, cała uwaga była skupiona na mnie. Nade mną pochylał się wuj i trener. Głowa okropnie mnie bolała i było mi słabo. Pomimo tego usiadłam. Wuj pomógł mi stanąć na nogach i zaprowadził mnie do jadalni.
     - Kiedy ostatnio jadłaś? - Spytał, gdy już usiadłam przy jednym ze stołów.
     - Ostatnio karmili mnie przez kroplówkę.
     Westchnął.
     - To jest twój sposób na wrócenie do domu? Alkohol i głodówka?
     - Nie byłam głodna.
     - A alkohol?
     Przez chwilę milczałam, zastanawiając się nad odpowiedzią.
     - Sama nie wiem.
     Poszedł gdzieś, zostawiając mnie samą. Siedziałam z głową podpartą o rękę, aż wrócił trzy minuty później, wraz z talerzem z kanapkami. Postawił je przede mną i usiadł obok mnie.
     - Jedz.
     - Nie jestem głodna - odparłam cicho. Nie byłam w stanie mówić głośniej, czułam się zmęczona i słaba.
     - No już, jedz. Nie chcę, żebyś znowu zasłabła podczas jutrzejszych lekcji czy treningów.
     Zastanawiałam się, co zrobić, żeby zapomniał o jedzeniu. Ale ostatecznie uznałam, że może jednak lepiej będzie coś zjeść, szczególnie, że były małe szanse, że uda mi się wystarczająco zmienić temat.
     Wzięłam kanapkę i zaczęłam powoli ją jeść.
     - I? - Spytał.
     - Co "i"?
     - Jaki będzie twój następny krok, żeby zmusić mnie do kolejnego wywalenia cię z Akademii?
     - Nie robię tego na złość. Już ci mówiłam, że nie byłam głodna, a jeśli chodzi o alkohol... Nie wiem, czemu, nie jestem w stanie ci powiedzieć.
     - Mam nadzieję, że kontrolujesz magię - zmienił temat.
     - Staram się.
     Przez chwilę milczeliśmy. Nie miałam pojęcia, o czym mogłabym rozmawiać z nim, szczególnie, że jeszcze nie dawno pobił mnie, groził śmiercią i wypalił dziurę w plecach. Dlatego spokojnie jadłam.
     - To jest warte tego? - Zapytał mnie.
     Spojrzałam na niego zaskoczona.
     - Co i czego?
     - Twoje przeciwstawianie się, Amy. Pomyśl, czy cały ten ból jest tego wart? Widzę, że jesteś przerażona, gdy tylko chcę cię ukarać. Po co to?
     - Nienawidzę chodzenia na łowy. Nie chcę należeć do Klanu, wujku. Nie potrafię zabić kogoś. Pamiętasz, jak byłam młodsza? Nie zmuszałeś mnie do łowów i mieliśmy dobre relacje. Czemu nie może być tak też teraz?
     - Amy, ty nadal nie rozumiesz, że nie masz wyboru? Jesteś jedną z nas. A jeśli chodzi o dobre relacje, to możemy mieć, o ile skończysz się przeciwstawiać. Wybór należy do ciebie.
     Przez chwilę myślałam. Nie chciałam być posłuszna, ale wiedziałam, że już nie wygram. Pokonał mnie. Przez długi czas ja starałam się zacząć żyć własnym życiem, ale przegrałam. Musiałam więc podjąć decyzję, która nie była dla mnie łatwa, a jeszcze gorsza do wypowiedzenia na głos.
     Przygryzłam wargę.
     - A jeśli obiecam ci posłuszeństwo, to wszystko się skończy? Cała złość, kary, Akademia? Będzie wszystko jak dawniej?
     We własnym głosie usłyszałam błaganie. Błaganie o pozytywną odpowiedź, o powrót do naszych starych relacji. Nie mogłam tak dłużej żyć. Nie chciałam tego strachu. Nigdy nie będę normalna i nie będę miała zwykłego życia, w którym to ja będę mogła decydować za siebie. To koniec.

                                                     * * *
Jak w zdaniu ostatnim. To koniec. Koniec tej historii, dokładnie. Mam napisane dalsze części, jednak nie wyszły mi one, łagodnie mówiąc. Głównym założeniem tego opowiadania miała być walka Amy ze swoim wujkiem o wolność, natomiast w dalszym bardzo mocno odchodzę od tego...
Chyba czas podziękować wszystkim za czytanie mojego bloga i komentowanie go. Szczególne podziękowania dla mojej E.N. Za wszystko.

niedziela, 20 września 2015

Rozdział 25

     Mężczyzna, czyli Lucas, zaprowadził mnie do mojego nowego pokoju. Był nie wiele większy niż ten w domu i miało wejście do łazienki. Znajdowało się tam piętrowe łóżko, szafa, biurko i lustro. Nic więcej. No, jeszcze jakaś dziewczyna na górze łóżka. Miała mleczną karnację, zielone oczy i rude włosy, opadające jej falami na ramiona. Były rozpuszczone, co mnie zdziwiło, bo większość dziewczyn w Akademii wiązała je, dla własnej wygody. Próbowałam sobie przypomnieć, czy widziałam ją wcześniej, ale nie potrafiłam. Uznałam więc, że nie.
     Lucas wyszedł, a ja popatrzyłam na dziewczynę. Tak samo jak mężczyzna, przypatrywała mi się, jak jakiemuś okazowi w ZOO.
     - Jesteś siostrzenicą Mistrza?
     Skrzywiłam się na słowo "mistrz". Ale Rose także się tak do niego zwracała, więc powinnam być już przyzwyczajona.
     - Może - burknęłam i położyłam się na łóżku. - A ty? Kim jesteś?
     - Jak to jest? - Spytała, ignorując moje pytanie.
     - Co "jak to jest"? - Zapytałam gorzko. Nawet się nie poznałyśmy, a już mnie zirytowała.
     - Być jego siostrzenicą?
      Przez chwilę myślałam nad odpowiedzią. Mogła mnie wydać, gdybym źle się o nim wyraziła. Chociaż w sumie wuj doskonale wiedział, co sądzę o nim. Chyba.
     - Normalnie - odparłam, nie popadając w szczegóły. - Powiesz mi wreszcie, kim jesteś?
     - Alison.
     Zamilkła, co mnie ucieszyło. Miałam tylko nadzieję, że więcej nie zada mi żadnego pytania, szczególnie o wuja. Nie miałam ochoty rozmawiać o mnie.
     Dwadzieścia minut później przyszedł Lucas i dał mi mój rozkład zajęć na cały tydzień. Miałam nadzieję, że nie będę musiała chodzić na lekcje, ale myliłam się. Najwidoczniej chcieli mi zająć cały dzień, żebym nic nie wymyśliła.
     - Przebierz się. Poczekam na zewnątrz i zaprowadzę cię na trening. Ubrania masz w szafie.
     Zaczęłam się zastanawiać, czy nie pozwolili mi zabrać moich ciuchów na trening, bo bali się, czy uda mi się coś od razu przemycić? Musiałam jednak odłożyć moje przemyślenia na później.
     - Nie potrzebuję opiekunki - warknęłam.
     - A ja nie zamierzam cię niańczyć. Chcę się tylko upewnić, że dotrzesz na trening.
     Lucas wyszedł, a ja otwarłam szafę i wyjęłam z niej pierwsze lepsze ciuchy. Poszłam do łazienki się przebrać. Nie chciałam robić tego w pokoju ze względu na moje siniaki na ciele, które mogłaby zobaczyć Alison. Nie potrzebowałam więcej pytań.
     Trening okazał się naprawdę wyczerpujący. Nie miałam problemów z ciosami, wykonywałam każde perfekcyjnie, ale gorzej było z moją kondycją. Walczyłam głównie z Jake'iem, o ile można to tak nazwać, bo właściwie obijałam się. Nie ćwiczyłam regularnie, więc już po chwili byłam wykończona.
     Z ulgą poszłam do swojego nowego pokoju. Marzyłam o tym, żeby dać zmęczonym mięśniom chwilę wytchnienia. Chciałam tylko położył się na łóżku.
     Weszłam do środka i zobaczyłam, że na podłodze siedzi Alison z dwójką jakiś innych dziewczyn. Zaczęły mi się przyglądać, tak samo, jak każdy to robił na treningu. Zignorowałam je i poszłam się kąpać, a gdy wyszłam położyłam się na łóżku. Żałowałam, że nie mogłam porozmawiać z Rose. Pragnęłam tylko tego, a było to nie możliwe.
     - Za chwilę przyjdą chłopcy, będziemy grać w butelkę. Grasz z nami?
     Chciałam odmówić, ale uznałam, że to jednak nie jest taki zły pomysł. Mogli mi pomóc wydostać się z Akademii. Oczywiście, najpierw musiałam się z nimi zaprzyjaźnić. Nie uśmiechało mi się to, ale musiałam się poświęcić.
     - Dobra - powiedziałam.
     Zeszłam z łóżka i usiadłam na podłodze, obok Alison.
     - To jest Katie i Zoe - powiedziała, wskazując najpierw na drugą rudą, a potem na blondynkę.
     - A ty jesteś Amy? Siostrzenica Mistrza? - Spytała Katie.
     Powstrzymałam złość. Nie mogła wiedzieć, że drażni mnie to. Nie wiedziała, przez co przechodziłam w domu.
     - Tak - odpowiedziałam stanowczo.
     Dziewczyna uśmiechnęła się i więcej nie pytała o nic. Pięć minut później przyszli chłopcy, wraz z butelką. Była ich trójka. Jeden z nich uśmiechnął się na mój widok i zwrócił do Alison:
     - No, Ali, nie mówiłaś, że dołączy do nas nowa koleżanka. Został wam przydzielony razem pokój? Czemu nie mówiłaś nic wcześniej?
     - Sama nie wiedziałam. Ale myślę, że się dogadamy - wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
     Innego wyboru nie będziemy miały, pomyślałam.
     Do tej pory nigdy nie grałam w butelkę. Ledwo znałam jej zasady, które, na szczęście, były banalne. Całując chłopców, a raz nawet dziewczynę, czułam się dziwnie, jakbym zdradziła Marka, chociaż nie chodziliśmy razem. No i nie znałam tych ludzi, przez co czułam delikatny dyskomfort. Stety lub niestety, chłopcy przynieśli wódkę. Nigdy jej nie piłam, wuj doskonale nas pilnował, jeśli o to chodziło. Dlatego smak trochę zdziwił mnie, jednak nie skupiałam się na tym, tylko na dobrej zabawie. Butelka krążyła, a każdy pił po dwa łyki. Wreszcie alkohol skończył się, a ja czułam mocne zawroty głowy. Aiden, ten, który odezwał się na początku do Alison, wyciągnął kolejną butelkę. Pamiętam, że wypiłam z niej pierwsze dwa łyki, a potem taśma urwała mi się.
     Obudził mnie krzyk.
     - Co tu się stało?!
     W pierwszym momencie miałam wrażenie, że nadal jestem w domu, a wuj wydarł się, ponieważ dwójka matołów zrobiła coś. Czułam, że ktoś koło mnie leży i uznałam, że to Rose, z którą gadałam znowu do późna. Szybko jednak oprzytomniałam i zrozumiałam, że dwójka idotów wróciła do Akademii, a ja jestem w pokoju nie daleko.
     Poderwałam się i zobaczyłam, że obok mnie leży Alison. Jeszcze spała. Z wyjątkiem nas w pokoju byli tylko wuj i Lucas, jeden przyglądający nam się gniewnie, drugi przestraszony. Nie daleko nas leżały puste buletki po alkoholu. Natomiast ja miałam okropnego kaca.
     - Cholera - szepnęłam.
     Wpatrywałam się w wuja z nadzieją, że nie okazuję, jak bardzo się boję. On odwzajemniał mój wzrok, ignorując Alison, budzącą się. Milczał, a to przerażało mnie jeszcze bardziej. Wreszcie spojrzał na siedzącą już obok mnie dziewczynę i Lucasa.
     - Zostawcie nas samych.
     Ali szybko wstała i wyszła za Lucasem, zamykając drzwi.
     - Wstań - rozkazał wuj.
     Zrobiłam to. Mężczyzna podszedł do mnie bliżej, złapał za brodę i uniósł ją do góry, zmuszając, żebym spojrzała na niego.
     - Połowa dnia i jedna noc. Tylko tyle wystarczyło ci, żeby znowu coś wykombinować. Nawet nie wiesz, jak ogromną ochotę mam cię zabić. Ale wiem, że bardziej będziesz cierpiała, jeśli wymyślę coś innego.
     Puścił moją brodę i położył swoją rękę na plecach. Poczułam ból. W momencie, kiedy chciałam krzyknąć, zaczął mnie dusić.
     - O nie, Amy. Nikt cię nie usłyszy i nikt się nie dowie, co się dzieje. Jasne?!
     Nie byłam w stanie odpowiedzieć. Wszystko tak mnie bolało, że nie miałam także siły pokiwać głową. Ale on domagał się odpowiedzi.
     - Zadałem pytanie, Amy!
     Przestał mnie dusić.
     - Tak - wyszeptałam, płacząc z bólu.
     Zabrał swoją rękę z moich pleców i wyszedł, a ja poszłam do łazienki, w obawie, że za chwilę wejdzie Alison i zastanie mnie w takim stanie.

sobota, 12 września 2015

Rozdział 24

     Wuj siedział w salonie. Gdy weszłam, posłał mi tylko ponure spojrzenie i uśmiechnął się bez entuzjazmu.
     - Szykuj się, Amy. Nie długo kolejne polowania. Nie radzę się tym razem sprzeciwiać.
     Nie odpowiedziałam. Mama i Rose także milczały. Ta pierwsza usiadła za to koło wuja, a ja i przyjaciółka poszłyśmy do mojego pokoju. Poprosiłam ją, żeby spała dzisiaj ze mną, nie chciałam być sama.
     Było już późno, bo druga w nocy. W całym mieszkaniu panowała kompletna cisza. Tylko my dwie nie spałyśmy, przytulone do siebie. Głównie milczałyśmy, ale od czasu do czasu odzywałyśmy się. Późna godzina nie obchodziła nas, a właściwie Rose, bo następnego dnia była sobota.
     Czułam, jak boli mnie całe ciało. Ból w szpitalu był lżejszy, ponieważ podano mi kroplówkę z środkiem przeciwbólowym. W domu nie brałam nic, więc męczyłam się, chociaż odczuwałam już nie raz gorszy ból.
     - Boję się, że skrzywdzi Marka - szepnęłam. - Widział go. Wie, jak wygląda, może więc go spokojnie zabić.
     - Nie zrobi tego. Chce ukarać ciebie, nie jego.
     - Wie, że zależy mi na nim.
     Nie odpowiedziała. Przez chwilę milczałyśmy, aż wreszcie ja się odezwałam.
     - Nienawidzę go. Nie użyłam znowu magii specjalnie. Nie panuję nad tym. Gdybym to potrafiła, nie dopuściłabym do tego, żeby te noże wyleciały z kuchni.
     - I tak masz wiele szczęścia.
     - Co masz na myśli?
     Przez chwilę milczała, pewnie zastanawiając się co odpowiedzieć, albo czy w ogóle powiedzieć mi cokolwiek. Wreszcie odezwała się, jeszcze ciszej niż do tej pory rozmawiałyśmy.
     - Nawet jak straciłaś przytomność, bił cię. Elena oderwała go siłą od ciebie. Gdyby nie to, nie żyłabyś.
     - Kazał jej wyjść z salonu. A więc dlaczego tam wróciła?
     - Myślała, że już po wszystkim. Na szczęście nie wiedziała, jak długo czasem to trwa.
     Wspomnienia same mi wróciły. Raz po raz znosiłam ciosy od wuja, nie będąc w stanie sprzeciwić mu się. Byłam roztrzęsiona i przestraszona. A on nie zwracał na to uwagi. Jak zwykle, zresztą.
     - Szkoda, że nie wiedziała. Miałabym teraz spokój od niego.
     - Przestań, Amy.
     Pokręciłam głową.
     - Nie znosisz tego, więc nie masz pojęcia, jak bolesne i okropne to jest. Patrzysz tylko na to, nic więcej. Śmierć jest lepsza od całego tego bólu.
     Nie odpowiedziała.
     Obie nie spałyśmy całą noc, od czasu do czasu rozmawiając, głównie o niczym. O ósmej zaczęłyśmy obie usypiać, chcąc nadrobić całą nie przespaną noc, ale do pokoju weszło moje "ulubione" rodzeństwo. Mama poprosiła Rose o wyjście, co natychmiast zrobiła, a ja usiadłam na łóżku, walcząc z bólem, który nadal był.
     - Amy, oboje uznaliśmy, że lepiej będzie, jeśli pojedziesz do Akademii, chociażby na pewien czas.
     W pierwszym momencie pomyślałam, że się przesłyszałam. Ale ich miny jasno zaprzeczały temu.
     - Co?! - krzyknęłam oburzona.
     - Zamknij się, Amy - uciszył mnie wuj. Ach, ta jego łagodność, pomyślałam. - Lepiej będzie, jeśli tam zostaniesz. Nie będziesz mogła używać magii, nie będziesz chodziła na polowania. Będziesz musiała tylko uczestniczyć w treningach i lekcjach. Poznasz nowych ludzi i może zmądrzejesz.
     - Nie chciałam użyć po balu magii! Zrobiłam to nie chcący! Nie lepiej, żebyście mnie nauczyli kontrolować to?! Co, jeśli w Akademii poniosą mnie emocje?!
     - Jeśli nie będzie przy tobie matki, a zapewniam cię, że nie będzie, to zabiję cię - powiedział mężczyzna.
     Kobieta skrzyżowała ręce na piersi.
     - Brian, rozmawialiśmy już o tym.
     - Wiem, pamiętam. Ale skoro Amy nie potrafi zapanować nad emocjami, ja nie będę potrafił zapanować nad czynami w stosunku do niej. To chyba uczciwe, prawda, Amy?
     Oparłam się o ścianę, czując się jak w przedszkolu. "Coś za coś".
     - To jest wasz sposób na poradzenie sobie z kłopotem? Badziewny.
     Wuj zacisnął dłonie w pięść, a jego oczy niebezpiecznie zalśniły.
     - Amy! - Upomniała mnie matka. - Zamiast próbować sprzeczać się z nami, przygotuj się. Zjesz śniadanie i wujek zabierze cię tam.
     Wyszli, zostawiając mnie samą. Zrobiłam kilka głębokich oddechów, żeby zapanować nad emocjami. Nie mogłam dopuścić do ponownego użycia magii bez mojej chęci. Musiałam nauczyć się panować nad tym.
     Poszłam do pokoju Rose i opowiedziałam jej o rozmowie z tą dwójką. Była tak samo wściekła, jak ja. Co prawda nie okazała tego jakoś specjalnie, ale rzadko kiedy okazywała emocje. Pożegnałam się z nią, umyłam, ubrałam i stanęłam przed wujem, ubranym w strój Łowcy. Uśmiechnął się.
     - Widać, że nie zapomniałaś swojego ostatniego pobytu w Akademii.
     Chodziło mu głównie o mój strój, który był taki sam, jak do polowań. Jedyne, co było inne, to to, że mogliśmy chodzić bez masek, a na treningi mogliśmy ubrać zwykłe, luźne ciuchy, o ile tak było nam lepiej ćwiczyć.
     - Zdemolowałam pół budynku, nie da się tego zapomnieć - odpowiedziałam.
     Uniósł berło i po chwili znaleźliśmy się w Akademii. Wokół nas przechodzili uczniowie, śpieszący na lunch. Wiedziałam, że do nich nie dołączę, nie mogłam zdemolować znowu budynku, ale mogłam nic nie jeść w ramach protestu. Zaczęłam od śniadania. Zamierzałam jeść tylko odrobinkę na kolację, żeby nie umrzeć z głodu.
     Wuj ruszył przed siebie, krętymi korytarzami o surowych, szarych ścianach,  nawet nie zwracając uwagi na mnie. Poszłam za nim, chociaż nie miałam na to najmniejszej ochoty. Chciałam znowu wrócić do domu, gdzie byłam cały czas z Rose.
     Doszliśmy do jednego z nauczycieli. Rozpoznałam go od razu, to właśnie on miał za zadanie pilnować mnie w chwilach, gdy wuj przebywał poza murami Akademii. Dzięki mnie dostał tiku nerwowego, ale chyba mu przeszedł. Od naszego ostatniego spotkania nic się nie zmienił, ciągle miał krótko ścięte blond włosy i jedną, wielką zmarszczkę na czole.
     Spojrzał na mnie nerwowo, a potem na swojego szefa.
     - W razie problemów, daj znać. Rozliczę się z nią. Ale nie powinno tak się stać. I jeszcze jedno... Tym razem pilnuj jej dokładnie, może w nie których momentach być groźna.
     Mężczyzna kiwnął głową i zaczął przyglądać się mi jak jakiemuś okazowi w ZOO. Miałam ochotę powiedzieć mu, co o tym myślę, ale powstrzymało mnie spojrzenie wuja na mnie.
     - Pamiętasz naszą wcześniejszą rozmowę? Bądź grzeczna, a wrócisz nie długo do domu.
     - Nie długo... To znaczy?
     - Za pół roku. Albo i dłużej.
     Prychnęłam, ale nic nie powiedziałam. Kłótnia była bez sensu, a ja i tak zamierzałam się wyrwać stąd wcześniej.

niedziela, 6 września 2015

Rozdział 23

     Otworzyłam oczy. Mogłabym uznać, że cały poprzedni dzień, albo przynajmniej jego końcówka, to sen, gdyby nie okropny ból, który odczuwałam w każdej cząsteczce ciała. Właściwie "okropny" to za mało powiedziane.
     Rozglądnęłam się. Leżałam w jakiejś małej sali z odchodzącą farbą na ścianach, mającą okropny żółty kolor. Obok mnie było jeszcze jedno łóżko, na którym leżało jakieś dziecko, góra dziesięcioletnie, a obok niego siedziała matka. Grały obie w karty. Przez dwa małe okna widziałam puste pole, na którym były dwa drzewa. Natomiast obok mojego łóżka stała... Policja. Wraz z mężczyzną w białym fartuchu. Uznałam, że to lekarz.
     - Nie, panowie. Powinna odpoczywać! - powiedział lekarz.
     - Proszę nam nie utrudniać pracy. Musimy z nią porozmawiać - odparł jeden z policjantów.
     Przestraszyłam się. Czego chcieli ode mnie? I w jaki sposób znalazłam się w szpitalu? To właśnie tam musiałam być, skoro stał obok mnie mężczyzna w białym fartuchu.
     - Nie teraz. Musi odpoczywać.
     Nie mam pojęcia, co odpowiedział policjant i czy w ogóle to zrobił. Nic dalej nie pamiętam, więc musiałam zemdleć.
     Gdy się obudziłam, nadal byłam w szpitalu, jak podejrzewałam, a obok mnie leżała dziesięciolatka. Tym razem obok niej siedział ojciec i czytał jej bajkę. Natomiast koło mnie nie było nikogo. Nie wiedziałam, czy powinnam się z tego cieszyć, czy nie. Ból zelżał, ale nadal go odczuwałam, z tą różnicą, że już delikatnie. Ucieszyło mnie to.
     Nie miałam pojęcia, co robić, więc spokojnie leżałam, dopóki nie przyszedł lekarz, ten sam, co rozmawiał z policjantami.
     - Jak się czujesz? - spytał.
     - Dobrze - odpowiedziałam. - Co... Co ja tutaj robię?
     - Przywiozła cię mama z siostrą. Powiedziały, że spadłaś ze schodów. Było to jakieś dwa tygodnie temu.
     Mama z siostrą... Nie miałam siostry, tylko przyjaciółkę będącą dla mnie jak siostra, więc pewnie chodziło mu o Rose. Ale mama? Pozwoliła mnie zlać wujowi, a następnie przywiozła mnie tutaj?
     Dwa tygodnie... Byłam "żywa" krótką chwilę przy rozmowie lekarza z policjantami. Jak to możliwe, że aż tak długo byłam nie przytomna?
     - Są tutaj teraz? - spytałam.
     Mężczyzna pokręcił głową.
     - Nie, ale jest tutaj policja. Możesz z nimi porozmawiać?
     - Co oni tutaj robią?
     Westchnął ciężko.
     - To nie wygląda, jakbyś spadła ze schodów, tylko jakbyś została pobita. Musiałem zawiadomić policję. Możesz z nimi porozmawiać? - Powtórzył pytanie.
     Kiwnęłam głową. Nie zamierzałam powiedzieć im prawdy, nie mogłam, o ile chciałam, żeby żyli. Nikt nie mógł wiedzieć o Klanie. I nie mogłam pozwolić, żeby ktoś dowiedział się o tym, że wuj bije mnie. Tym bardziej, że pomagała mu w tym magia. Gdybym opowiedziała o niej, uznaliby mnie za wariatkę.
     Lekarz wyszedł, a minutę później weszli policjanci, mężczyzna i kobieta. Oboje wyglądali łagodnie i bezbronnie, chociaż mieli przy sobie pistolety.
     - Nazywasz się Amy Elamine? - spytała kobieta.
     Kiwnęłam głową, a ona przedstawiła się, a po niej mężczyzna. Byłam tak przejęta wymyślaniem kłamstwa, że nawet ich nie usłyszałam.
     Usiadłam na łóżku, a policjani na krzesłach obok.
     - Jak się czujesz? - zapytał mężczyzna.
     - Dobrze, dziękuję.
     - Co się stało dwa tygodnie temu, chwilkę przed tym, jak tutaj trafiłaś?
     - Nie pamiętam.
     Nie uwierzył mi. Kobieta chyba tak samo.
     - Zastanów się, Amy. Może jednak sobie przypomnisz.
     Poczułam odrazę do swojego imienia. Mało z kim rozmawiałam, więc głównie wypowiadał je wuj. A mama nadała mi je. Ich oboje nienawidziłam.
     Przez chwilę milczałam, zamyślona. Wspominałam, ale nie to. Nie zamierzałam do tego wracać, to było zbyt okropne. Pomyślałam za to o balu, na którym świetnie się bawiłam.
     - Nie pamiętam - powtórzyłam.
     Mężczyzna spojrzał na kobietę. Wymienili porozumiewawcze spojrzenia i tym razem kobieta zwróciła się do mnie.
     - Jeśli jest ktoś, kogo się boisz, i dlatego nie chcesz powiedzieć, to wiedz, że nie musi tak być. Zapewnimy ci ochronę, będziesz bezpieczna. Naprawdę nikt więcej cię nie skrzywdzi. Musisz tylko powiedzieć nam, co się stało. Jeśli tego nie zrobisz, to się nigdy nie skończy, nadal będziesz bita.
     To się nie skończy, dopóki on nie umrze, pomyślałam. Albo ja. A jeśli zaufam wam i wszystko opowiem, sami zginiecie.
     - Naprawdę nie pamiętam.
     - W porządku, Amy. Ale jak tylko coś ci się przypomni, daj nam znać, dobrze? Pomożemy ci.
     Kiwnęłam głową, a policjani wyszli. Po nich weszła Rose z moją matką. Te dwie dogadywały się lepiej niż ja i mama. Powinno być na odwrót - to Rose powinna być córką Eleny. Nie ja.
     Usiadły na krzesłach, na których jeszcze przed chwilą siedzieli policjanci. Obie wyglądały na zatroskane.
     - Jak się czujesz? - zadała pytanie mama.
     - Mam dość tego pytania na dzisiaj. Wypisz mnie stąd - odparłam szorstko, a po głowie krążyła mi tylko myśl, że nienawidzę jej.
     Pokręciła głową.
     - Trafiłaś tutaj w ciężkim stanie, Amy. Lepiej będzie, jeśli odpoczniesz tutaj, pod całodobową opieką lekarzy.
     Coś mi mówiło w jej spojrzeniu, że nie chodzi tylko o opiekę, ale także o wuja. Musiał nadal być wściekły na mnie. A więc dlaczego nie zabił mnie? Może tak byłoby lepiej. Nie leżałabym właśnie w szpitalu, wściekła na matkę i przestraszona, co będzie dalej.
     - Nie interesuje mnie to, chę wrócić do domu. Proszę, wypisz mnie stąd. Czuję się dobrze, nic mi nie jest.
     Mama przez chwilę milczała, zastanawiając się nad moimi słowami.
     - Porozmawiam z lekrzem - oznajmiła w końcu i wyszła, zostawiając mnie i Rose same z dziesięciolatką i jej ojcem.
     - Jak bardzo źle wyglądam? - spytałam.
     - Wystarczająco, żebyś nie pokazywała się Markowi przez pewien czas.
     Cholera, Mark! Przecież wuj mógł go skrzywdzić, tylko dzięki moim nie kontrolowanym emocjom... Po słowach Rose wywnioskowałam jednak, że nic mu nie jest, póki co.
     - Wie, że jestem w szpitalu?
     - Nie. Uznałam, że lepiej będzie, jeśli nie będzie cię odwiedzać.
     - Dobrze zrobiłaś. Co mu powiedziałaś?
     - Że spadłaś ze schodów i odpoczywasz w domu, a co miałam?
     Wzruszyłam ramionami i zaczęłam się zastanawiać, kto wymyślił tak kiepską bajeczkę o schodach. Uznałam jednak, że lepsza taka niż żadna.
     Po chwili wróciła mama.
     - Pakuj się, możesz wrócić do domu i tam odpoczywać - powiedziała do mnie łagodnie.
     Wstałam i zrobiłam to, co kazała, a dwie godziny później jechałam samochodem do domu. Obawiałam się spotkania z wujem po dwóch tygodniach, ale nie powiedziałam tego na głos. Lepiej było, żeby nikt nie wiedział.